poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Rozdział 11

   3 dzień listopada 2008r.
   Siedziałam na małym, lekko pokrytym rdzą krześle, otoczona ze wszystkich stron przez całkowicie nieznanych mi ludzi. Było ich w sumie dziesięciu, któryś z nich co chwilę zadawał pytania dotyczące mojego samopoczucia, pytali się o moje zdanie na wiele różnorakich tematów. Yasmin zapewniała mnie, że ten tak zwany „wywiad” nie będzie trwał dłużej niż pół godziny, a miałam wrażenie, że siedziałam tam przez przynajmniej dwie doby.
   -Przepraszam, możemy już kończyć? – Zapytałam niepewnie.
   -Wybacz, ale to my decydujemy o czasie końca spotkania – odburknęła naburmuszona starsza kobieta, która nieustannie poprawiała zsuwające jej się z nosa okulary.
   -Wydaje mi się, że chyba jednak tyle wystarczy – wtrąciła się młodsza pielęgniarka, która od początku spotkania nie odezwała się ani razu. Od razu domyśliłam się, że mimo wszystko pełni dość ważną funkcję, ponieważ wszyscy zgodnie pokiwali głowami, pożegnali się ze mną i pozwolili mi opuścić pomieszczenie.
   Kiedy w końcu znalazłam się na korytarzu poczułam znajomy zapach środków czyszczących, którym moje ubrania były przesiąknięte od lat. Czasami przyprawiał mnie on o mdłości, woń sztucznej cytryny i pomarańczy unosiła się w powietrzu od samego rana, do około godziny osiemnastej, wszyscy otwierali okna, byleby tylko nużący zapach opuścił budynek.
   Weszłam do swojego niedużego pokoju i rzuciłam się na łóżko, po czym sięgnęłam ręką po kamerę leżącą na szafce nocnej. Ostatnie nagranie pochodziło z końcówki poprzedniego miesiąca. Razem z Kate nagrałyśmy grę chłopaków w piłkę nożną, ponieważ sami nas o to poprosili. Oczywiście zgodziłyśmy się bez żadnego problemu. Uwielbiałam to robić – nagrywać. Chodziłam po Southwood i kręciłam wszystkich ludzi dookoła, kamerę zabierałam na każdą przepustkę w weekend, Justinowi i Leslie wytłumaczyłam, że jest to dokument, który kręcę do szkoły, więc nie mieli nic przeciwko. Niektórzy ludzie zasłaniali się przed kamerą, inni machali w moją stronę. Jednak dla mnie liczyło się to, że bez względu na wszystko zyskiwałam uwagę ludzi i nie była spowodowana ona moimi bliznami. Nikt z zewnątrz dalej nie wiedział o moich problemach, a ja, chociaż poczucie winy dawało mi się we znaki, nie zamierzałam nic zmieniać.
   -Gotowa? – Kat stanęła przy otwartych na oścież drzwiach i oparła się o framugę.
   -Już, chwila – powiedziałam w pośpiechu schodząc z łóżka i wkładając kamerę do pokrowca. Narzuciłam na plecy zwiewny, czarny sweterek i chwyciłam do ręki małą walizkę. Kiedy wyszłam na zewnątrz uderzył mnie chłodny podmuch powietrza.
   -Rozmawiałam wczoraj z Tiffany – zaczęła Kat kiedy weszłyśmy do auta. Brunetka przekręciła kluczyki w stacyjce i dało się słyszeć głośne warknięcie silnika. Dopiero, kiedy wyjechałyśmy na główną ulicę zapytałam:
   -O czym? – Chciałam, aby mój głos brzmiał pewnie, niewzruszenie, jednak przy drugim słowie delikatnie się załamał. Kat uśmiechnęła się lekko pod nosem i pokiwała niemalże niezauważalnie głową. Domyśliłam się, że nie usłyszę odpowiedzi na zadane pytanie. Czułam, jak atmosfera pomiędzy nami gęstnieje. Przez całą drogę nie odezwałyśmy się do siebie, dopiero, kiedy zaparkowałyśmy pod domem poinformowałam Kat, że idę oglądać mecz koszykówki z Justinem do ich szkoły. Znów nie usłyszałam żadnej odpowiedzi. Wiedziałam, że coś jest nie tak, jednak tym razem postanowiłam wszystko przemilczeć. Od zawsze zdawałam sobie sprawę z tego, że Kat nie można było nazwać osobą „szczęśliwą”, jednak dopiero wtedy przyjęłam to całkowicie do wiadomości. Mimo, że ona w przeciwieństwie do mnie nie chorowała, to zmagała się z wieloma problemami. Sprawy sądowe dotyczące spadku po mojej matce toczyły się od wielu lat, Kat chodziła do pracy na trzy zmiany, aby była wstanie opłacić mieszkanie, po zakończeniu szkoły średniej zrezygnowała z pójścia do college’u – wszystko to robiła dla mnie. Byłam jednak w tamtym okresie czasu tak przybita, że jedyną rzeczą, która pomagała mi zwalczyć moje wahania nastrojów było po prostu zapomnienie. Udawałam, że wszystko jest w porządku, nie byłam gotowa na poważną rozmowę, nie byłam gotowa na to, aby przejąć ciężar problemów z którymi borykała się Kat na siebie – ponieważ tym problemem byłam właśnie ja. Musiałam wyzdrowieć, musiałam opuścić Southwood i cieszyć się z życia. Jednak nawet to mnie przerastało. Przerastało mnie już wszystko. Ludzie myśleli, że jest ze mną coraz lepiej, sama sobie to wmawiałam. Jednak do jakiego momentu i przez jak długi okres czasu można okłamywać swoją własną psychikę? Głos zniknął z mojej głowy i pierwsze dni bez Niego były całkowicie beztroskie. Problem zaczął się, kiedy zdałam sobie sprawę, że czuję się samotna. Głos, chociaż był moim oprawcą, był również moim sprzymierzeńcem. Ludzie przywiązują się do osób i rzeczy fizycznych, nigdy nie przypuszczałabym, że może zacząć brakować mi kawałka mojej psychiki – tak niezwykle toksycznego kawałka.
   -Musisz z tym skończyć – powiedziałam raz do sama do siebie. Byłam przerażona. Nie czułam już chęci samookaleczania się, jednak za to czułam się po prostu niepotrzebna, bezużyteczna. Jakby moje życie nie było do końca prawdziwe, trudno było mi odróżnić rzeczywistość, od tego, co czułam po zażyciu kolejnej tabletki antydepresyjnej, które mimo wszystko dalej musiałam przyjmować. Zdarzało się, że testowałam swoją własną psychikę w ten sposób, że nie połykałam zalecanej dawki leków, tylko zmniejszałam ją na tyle, że nie była wstanie wpłynąć na moje samopoczucie. Sprawdzałam, czy jestem w stanie być szczęśliwa i bez niej.
   Często sama siebie zawodziłam.

~*~

   -Chcesz coś do jedzenia? – Zapytał Justin siadając obok mnie na małym, plastikowym krzesełku. Pokiwałam przecząco głową. Od ostatniej rozmowy z Kat w kółko czułam dziwne wiercenie w brzuchu, jakby ktoś dosłownie mielił moje wnętrzności.
   Westchnęłam cicho i zaczęłam nerwowo skubać wystającą nitkę przy jednym z moich rękawów. Na sali było dosyć duszno, większość obecnych siedziała w cienkich topach, możliwe, że byłam jedyną osobą tak grubo ubraną.
   Przez ostatnich kilka tygodni straciłam dużo na wadze. Po prostu nie czułam potrzeby jedzenia czegokolwiek. Zdarzało się, że w ciągu dnia spożyłam tylko kilka owoców lub warzyw, a wszystko to zapiłam wodą mineralną, żeby nie czuć jakiegokolwiek smaku w ustach.
   -Coś się stało? – Ze strony chłopaka padło kolejne pytanie. – Jeśli ci się bardzo nudzi, możemy iść gdzie indziej – Justin zaśmiał się nerwowo chcąc rozluźnić napiętą atmosferę.
   -Nie, jest w porządku – spojrzałam na bruneta uśmiechając się lekko. – Nigdy nie byłam w takim miejscu.
   -Serio? – Chłopak wyglądał na zaskoczonego. – Mówiłaś, że interesujesz się sportem.
   Wzruszyłam ramionami. Siedzieliśmy właśnie w środku dużej hali sportowej. Jeden z bliższych przyjaciół Justina grał jako jeden z zawodników miejskiej drużyny koszykarskiej i chłopak obiecał, że przyjdzie mu kibicować. Gospodarze wygrywali już znaczą przewagą punktów, a mecz, nie tylko według mnie, zaczął robić się nieco nużący i monotonny. Oczywiście niektórzy dalej wykrzykiwali imiona poszczególnych zawodników znajdujących się akurat przy piłce, jednak większość siedziała podpierając się bezczynnie o łokietniki.
   Rozejrzałam się dookoła, a mój wzrok po chwili zatrzymał się na jednej z dziewczyn stojących w przejściu po lewej stronie. Betsy. Niska, pulchna piętnastolatka, która od około trzech tygodni leczyła się w Southwood. Nie wiedziałam dokładnie, co sprowadzało ją do nas, jednak była to prawdopodobnie depresja. Spotkałam ją kilka razy na zajęciach sportowych, a zamieniłyśmy ze sobą zaledwie kilka zdań. Zanim się zorientowałam, Betsy już szła w moją stronę. Odwróciłam szybko głowę i udawałam, że jej wcześniej nie zauważyłam. Modliłam się w duchu, żeby dziewczyna minęła mnie bez słowa, jednak po chwili zobaczyłam kątem oka, jak zatrzymuje się zaraz przy moim siedzeniu.
   -Betsy? – Usłyszałam głos Justina przy swoim lewym uchu.
   Cholera, pomyślałam. Jak to możliwe, że oni się znają? Przecież prawdopodobieństwo, że spotkam kogoś tutaj, kto zna równocześnie mnie i Justina było zbyt małe, abym mogła brać takową opcję pod uwagę.
   -Cześć! – Niemalże wyśpiewała uradowana dziewczyna. Jej wahania nastrojów były tak zabójczo niekontrolowane, że w każdej chwili mogła się również rozpłakać, a ja doskonale o tym wiedziałam, ponieważ sama przechodziłam wiele razy coś podobnego.
   Serce biło mi jak szalone.
   -Robinowi nieźle dzisiaj idzie, co nie? – Uśmiechnęła się szatynka. Domyśliłam się szybko, że najprawdopodobniej chodzi do tej samej szkoły co Justin. – Bethany? – Z jej ust padło kolejne pytanie zanim chłopak zdążył cokolwiek odpowiedzieć.
   -Hej – westchnęłam unosząc niepewnie głowę, a następnie spoglądając na dziewczynę starając się wyglądać na spokojną. – Jak ci mija weekend?
   -Całkiem przyjemnie, niestety jutro wracam na oddział – Betsy nieco zrzedła mina.
   -Znacie się? – zapytał zdezorientowany Justin. Zanim któraś z nas zdążyła coś odpowiedzieć, na hali rozległ się głośny gwizdek delegata technicznego oznaczający koniec meczu. Dookoła nas zaczął panować chaos i gwar. Betsy oddaliła się od nas na kilka kroków, a z ruchu jej warg zrozumiałam, że musi już iść. Pomachała nam na pożegnanie i zniknęła w tłumie. Przez kilka sekund stałam jak wryta w ziemie.
   -Idziemy? – mruknęłam pod nosem i nie czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony Justina zaczęłam iść przed siebie. Czułam, jak kolana uginają się pode mną coraz bardziej z każdym stawianym przeze mnie krokiem. Dziwny ucisk w żołądku powodował, że miałam ochotę dosłownie wypluć swoje wnętrzności, pot lał się niemalże ciurkiem po moim całym ciele, a dłonie miałam ściśnięte w pięści chociaż z sekundy na sekundę moje palce się rozluźniały. Przedzierałam się przez tłum ludzi, jednak miałam wrażenie, jakby nikt mnie nie dotykał, jakbym była duchem, którego nikt nie widzi. Kiedy w końcu wyszłam na świeże powietrze odetchnęłam z ulgą i dopiero wtedy poczułam, że ktoś kurczowo trzyma mnie za lewą rękę. Szybko domyśliłam się, że jest to Justin i chcąc zachować pozory, że wszystko ze mną w porządku odwróciłam się w jego stronę z uśmiechem na twarzy.
   -Nie lubisz przebywać w tłocznych miejscach, prawda? – zaśmiał się chłopak.
   -O tym chyba doskonale powinieneś wiedzieć – powiedziałam mając na myśli nasze pierwsze spotkanie, kiedy to stałam zdezorientowana i zestresowana przed miejskim klubem dla nastolatków.
   -Podwieźć cię do domu? – zapytał Justin przyciągając mnie za rękę nieco bliżej siebie, tak, abym nie stała na ulicy.
   Wzruszyłam ramionami. – Jest jeszcze dosyć wcześnie – odezwałam się po chwili. Nie wiem czemu, ale nie chciałam wracać do domu. Kat zaprosiła do siebie kilku znajomych i chociaż wszyscy wydawali się być w porządku, to za każdym razem, kiedy mnie widzieli spoglądali na mnie z ogromną litością w oczach, jakbym była umierającym człowiekiem. A przecież wszystko było już w porządku.
   -Domyślam, że nie masz zamiaru robić nic związanego z jedzeniem lub przebywaniem w zbyt obleganym miejscu publicznym.
   Zaśmiałam się na słowa chłopaka, co przyjął jako potwierdzenie tego, co przed chwilą powiedział. Czułam się z tym odrobinę źle, wiedziałam, że Justin nie jest typem samotnika. Lubił przebywać w otoczeniu wielu ludzi, lubił głośną muzykę i ekscytujące wieczory z przyjaciółmi. Wiele razy chciał, żebym wybrała się na jedną z imprez organizowanych przez jego znajomych ze szkoły, ja natomiast zawsze znajdowałam wymówkę, żeby tylko tego uniknąć. Dziwiło mnie to, że brunet dalej chciał spędzać swój wolny czas właśnie ze mną. Nie było dnia, żeby do mnie nie dzwonił pytając, czy mam jakieś plany na wieczór. Nasze charaktery bardzo się od siebie różniły, ja potrzebowałam dużo czasu i spokoju. Nie lubiłam, kiedy coś działo się zbyt szybko, potrzebowałam ciszy i chwili na relaks.
   -Możemy wpaść na chwilę do mnie, mama zaprosiła kilku starych znajomych i powiedziała, że jeśli chcę to też mogę kogoś przyprowadzić – zaproponował nieco niepewnie Justin. Miał szesnaście lat, jednak wtedy wyraz jego twarzy sprawił, że wyglądał na młodszego ode mnie.
   -Pewnie, czemu nie – uśmiechnęłam się i razem z chłopakiem ruszyłam w stronę jego samochodu zaparkowanego po drugiej stronie ulicy.

~*~

   Dom Justina był raczej mały, urządzony w klasycznym stylu. Mieszkał w nim razem z matką i pięć lat młodszą siostrą Tamarą. Ojciec chłopaka zmarł wiele lat temu,  nie opowiadał mi o nim wiele, tylko tyle, że zginął w wypadku samochodowym.
   Weszliśmy do środka i od razu zostaliśmy radośnie przywitani przez około czterdziestoletnią kobietę. Chociaż nigdy wcześniej jej nie widziałam szybko domyśliłam się, że jest to matka Justina. Była mniej więcej mojego wzrostu, miała kruczoczarne włosy upięte w koka, a ubrana była w letnią, zwiewną sukienkę sięgającą jej trochę za kolana.
   -Ty pewnie jesteś Bethany – Georgia uścisnęła mnie mocno odbierając mi dopływ tlenu. – Rozbierzcie się i chodźcie do salonu – dodała wesoło i za chwile zniknęła za ciemnobrązowymi drzwiami.
   Zdjęłam z siebie cienką, szarą kurtkę i zawiesiłam na wieszak. Naciągnęłam rękawy swojego kremowego swetra mocniej na dłonie i kiedy Justin też już był gotowy udaliśmy się do salonu. W środku siedziało około pięciu osób, śmiali się i rozmawiali, po chwili jednak wszystkie oczy zawisły na nas.
   Poczułam, jak moje serce przyśpiesza. W mgnieniu oka rozpoznałam jednego mężczyznę siedzącego na kanapie z drinkiem w dłoni. Wiedziałam, że on również mi się przygląda. Miałam ochotę wybiec z domu na ulicę i uciec od tego miejsca jak najdalej. Pamiętałam dokładnie jego imię i nazwisko, a w głowie potrafiłam odtworzyć sobie dźwięk jego głosu.
   Znam was od dawna i wiem, że nie traktujecie Bethany, jakby była waszą córką, ale nie możecie jej po prostu zabić!
   Głucha cisza.
   Ona i tak umrze, nie rozumiecie tego?!
   Miałam wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mi z klatki piersiowej.
   Dla Cindy i tak nie ma już szans. Musicie to zrozumieć, że ona umiera.

~*~


   -A to jest John – głos matki Justina wyrwał mnie z tajemniczego transu. – Razem studiowaliśmy, on skończył jako chirurg, ja zostałam księgową – kobieta zaśmiała się dźwięcznie i wszyscy oprócz mnie jej zawtórowali.

~*~

   Od autorki: Cóż... dosyć długo mnie tu nie było, prawda? Obiecywałam i obiecywałam, że rozdział pojawi się naj najszybciej, jednak wyszło trochę inaczej. Jednak to chyba jest oficjalne - reaktywuję bloga. Oczywiście zależy to też od tego, czy dalej będziecie mieli ochotę czytać to opowiadanie, a mam taką nadzieję.
   Powiem tylko, że strasznie się za tym stęskniłam.
   Przepraszam za jakiekolwiek błędy.

6 komentarzy:

  1. ŚWIETNY. Zdecydowanie najlepszy blog z opowiadaniem. Masz duży, a nawet wielki talent pisarski.

    OdpowiedzUsuń
  2. jak super, że napisałaś rozdział :)
    bardzo fajny i ciekawi mnie co będzie dalej :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziś odkryłam ten blog i po obejrzeniu zwiastuna od razu zabrałam się za czytanie, bo bardzo mnie zachęcił. I nie zawiodłam się. To opowiadanie jest niesamowite i ty masz wielki talent pisarski.

    OdpowiedzUsuń
  4. nawet nie wiesz jak się cieszę, że wróciłaś *___* rozdział super. bethany miała szczęście, że mecz się skończył i betsy nie powiedziała za dużo. ale jestem ciekawa ile zostanie wyjawione poprzez obecność doktora. bo na pewno coś zostanie. tak myślę. czekam na następny <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Matko Boska bałam się ,że już nie wrócisz na tego bloga ;c ale wróciłaś <33333333333333333333 jesteśmy z Tobą pisz dalej bo jesteś NIESAMOWITA

    OdpowiedzUsuń
  6. THIS IS GENIOUS!!!! Nie moge się doczekać koleejnego rozdziału, najlepsze opowiadanie jakie czytałam!!!

    OdpowiedzUsuń