3
dzień listopada 2008r.
Siedziałam na małym, lekko pokrytym
rdzą krześle, otoczona ze wszystkich stron przez całkowicie nieznanych mi
ludzi. Było ich w sumie dziesięciu, któryś z nich co chwilę zadawał pytania
dotyczące mojego samopoczucia, pytali się o moje zdanie na wiele różnorakich
tematów. Yasmin zapewniała mnie, że ten tak zwany „wywiad” nie będzie trwał
dłużej niż pół godziny, a miałam wrażenie, że siedziałam tam przez przynajmniej
dwie doby.
-Przepraszam, możemy już kończyć? –
Zapytałam niepewnie.
-Wybacz, ale to my decydujemy o
czasie końca spotkania – odburknęła naburmuszona starsza kobieta, która
nieustannie poprawiała zsuwające jej się z nosa okulary.
-Wydaje mi się, że chyba jednak
tyle wystarczy – wtrąciła się młodsza pielęgniarka, która od początku spotkania
nie odezwała się ani razu. Od razu domyśliłam się, że mimo wszystko pełni dość
ważną funkcję, ponieważ wszyscy zgodnie pokiwali głowami, pożegnali się ze mną
i pozwolili mi opuścić pomieszczenie.
Kiedy w końcu znalazłam się na
korytarzu poczułam znajomy zapach środków czyszczących, którym moje ubrania
były przesiąknięte od lat. Czasami przyprawiał mnie on o mdłości, woń sztucznej
cytryny i pomarańczy unosiła się w powietrzu od samego rana, do około godziny
osiemnastej, wszyscy otwierali okna, byleby tylko nużący zapach opuścił
budynek.
Weszłam do swojego niedużego pokoju
i rzuciłam się na łóżko, po czym sięgnęłam ręką po kamerę leżącą na szafce
nocnej. Ostatnie nagranie pochodziło z końcówki poprzedniego miesiąca. Razem z
Kate nagrałyśmy grę chłopaków w piłkę nożną, ponieważ sami nas o to poprosili.
Oczywiście zgodziłyśmy się bez żadnego problemu. Uwielbiałam to robić –
nagrywać. Chodziłam po Southwood i kręciłam wszystkich ludzi dookoła, kamerę
zabierałam na każdą przepustkę w weekend, Justinowi i Leslie wytłumaczyłam, że
jest to dokument, który kręcę do szkoły, więc nie mieli nic przeciwko.
Niektórzy ludzie zasłaniali się przed kamerą, inni machali w moją stronę.
Jednak dla mnie liczyło się to, że bez względu na wszystko zyskiwałam uwagę
ludzi i nie była spowodowana ona moimi bliznami. Nikt z zewnątrz dalej nie
wiedział o moich problemach, a ja, chociaż poczucie winy dawało mi się we
znaki, nie zamierzałam nic zmieniać.
-Gotowa? – Kat stanęła przy
otwartych na oścież drzwiach i oparła się o framugę.
-Już, chwila – powiedziałam w
pośpiechu schodząc z łóżka i wkładając kamerę do pokrowca. Narzuciłam na plecy
zwiewny, czarny sweterek i chwyciłam do ręki małą walizkę. Kiedy wyszłam na
zewnątrz uderzył mnie chłodny podmuch powietrza.
-Rozmawiałam wczoraj z Tiffany –
zaczęła Kat kiedy weszłyśmy do auta. Brunetka przekręciła kluczyki w stacyjce i
dało się słyszeć głośne warknięcie silnika. Dopiero, kiedy wyjechałyśmy na
główną ulicę zapytałam:
-O czym? – Chciałam, aby mój głos
brzmiał pewnie, niewzruszenie, jednak przy drugim słowie delikatnie się
załamał. Kat uśmiechnęła się lekko pod nosem i pokiwała niemalże niezauważalnie
głową. Domyśliłam się, że nie usłyszę odpowiedzi na zadane pytanie. Czułam, jak
atmosfera pomiędzy nami gęstnieje. Przez całą drogę nie odezwałyśmy się do siebie,
dopiero, kiedy zaparkowałyśmy pod domem poinformowałam Kat, że idę oglądać mecz
koszykówki z Justinem do ich szkoły. Znów nie usłyszałam żadnej odpowiedzi.
Wiedziałam, że coś jest nie tak, jednak tym razem postanowiłam wszystko
przemilczeć. Od zawsze zdawałam sobie sprawę z tego, że Kat nie można było
nazwać osobą „szczęśliwą”, jednak dopiero wtedy przyjęłam to całkowicie do
wiadomości. Mimo, że ona w przeciwieństwie do mnie nie chorowała, to zmagała
się z wieloma problemami. Sprawy sądowe dotyczące spadku po mojej matce toczyły
się od wielu lat, Kat chodziła do pracy na trzy zmiany, aby była wstanie
opłacić mieszkanie, po zakończeniu szkoły średniej zrezygnowała z pójścia do
college’u – wszystko to robiła dla mnie. Byłam jednak w tamtym okresie czasu tak
przybita, że jedyną rzeczą, która pomagała mi zwalczyć moje wahania nastrojów
było po prostu zapomnienie. Udawałam, że wszystko jest w porządku, nie byłam
gotowa na poważną rozmowę, nie byłam gotowa na to, aby przejąć ciężar problemów
z którymi borykała się Kat na siebie – ponieważ tym problemem byłam właśnie ja.
Musiałam wyzdrowieć, musiałam opuścić Southwood i cieszyć się z życia. Jednak
nawet to mnie przerastało. Przerastało mnie już wszystko. Ludzie myśleli, że
jest ze mną coraz lepiej, sama sobie to wmawiałam. Jednak do jakiego momentu i
przez jak długi okres czasu można okłamywać swoją własną psychikę? Głos zniknął
z mojej głowy i pierwsze dni bez Niego były całkowicie beztroskie. Problem
zaczął się, kiedy zdałam sobie sprawę, że czuję się samotna. Głos, chociaż był
moim oprawcą, był również moim sprzymierzeńcem. Ludzie przywiązują się do osób
i rzeczy fizycznych, nigdy nie przypuszczałabym, że może zacząć brakować mi
kawałka mojej psychiki – tak niezwykle toksycznego kawałka.
-Musisz z tym skończyć –
powiedziałam raz do sama do siebie. Byłam przerażona. Nie czułam już chęci
samookaleczania się, jednak za to czułam się po prostu niepotrzebna,
bezużyteczna. Jakby moje życie nie było do końca prawdziwe, trudno było mi
odróżnić rzeczywistość, od tego, co czułam po zażyciu kolejnej tabletki
antydepresyjnej, które mimo wszystko dalej musiałam przyjmować. Zdarzało się,
że testowałam swoją własną psychikę w ten sposób, że nie połykałam zalecanej
dawki leków, tylko zmniejszałam ją na tyle, że nie była wstanie wpłynąć na moje
samopoczucie. Sprawdzałam, czy jestem w stanie być szczęśliwa i bez niej.
Często sama siebie zawodziłam.
-Chcesz coś do jedzenia? – Zapytał
Justin siadając obok mnie na małym, plastikowym krzesełku. Pokiwałam przecząco
głową. Od ostatniej rozmowy z Kat w kółko czułam dziwne wiercenie w brzuchu,
jakby ktoś dosłownie mielił moje wnętrzności.
Westchnęłam cicho i zaczęłam
nerwowo skubać wystającą nitkę przy jednym z moich rękawów. Na sali było dosyć
duszno, większość obecnych siedziała w cienkich topach, możliwe, że byłam
jedyną osobą tak grubo ubraną.
Przez ostatnich kilka tygodni
straciłam dużo na wadze. Po prostu nie czułam potrzeby jedzenia czegokolwiek.
Zdarzało się, że w ciągu dnia spożyłam tylko kilka owoców lub warzyw, a
wszystko to zapiłam wodą mineralną, żeby nie czuć jakiegokolwiek smaku w
ustach.
-Coś się stało? – Ze strony
chłopaka padło kolejne pytanie. – Jeśli ci się bardzo nudzi, możemy iść gdzie
indziej – Justin zaśmiał się nerwowo chcąc rozluźnić napiętą atmosferę.
-Nie, jest w porządku – spojrzałam
na bruneta uśmiechając się lekko. – Nigdy nie byłam w takim miejscu.
-Serio? – Chłopak wyglądał na
zaskoczonego. – Mówiłaś, że interesujesz się sportem.
Wzruszyłam ramionami. Siedzieliśmy
właśnie w środku dużej hali sportowej. Jeden z bliższych przyjaciół Justina
grał jako jeden z zawodników miejskiej drużyny koszykarskiej i chłopak obiecał,
że przyjdzie mu kibicować. Gospodarze wygrywali już znaczą przewagą punktów, a
mecz, nie tylko według mnie, zaczął robić się nieco nużący i monotonny.
Oczywiście niektórzy dalej wykrzykiwali imiona poszczególnych zawodników
znajdujących się akurat przy piłce, jednak większość siedziała podpierając się
bezczynnie o łokietniki.
Rozejrzałam się dookoła, a mój
wzrok po chwili zatrzymał się na jednej z dziewczyn stojących w przejściu po
lewej stronie. Betsy. Niska, pulchna piętnastolatka, która od około trzech
tygodni leczyła się w Southwood. Nie wiedziałam dokładnie, co sprowadzało ją do
nas, jednak była to prawdopodobnie depresja. Spotkałam ją kilka razy na
zajęciach sportowych, a zamieniłyśmy ze sobą zaledwie kilka zdań. Zanim się
zorientowałam, Betsy już szła w moją stronę. Odwróciłam szybko głowę i
udawałam, że jej wcześniej nie zauważyłam. Modliłam się w duchu, żeby
dziewczyna minęła mnie bez słowa, jednak po chwili zobaczyłam kątem oka, jak
zatrzymuje się zaraz przy moim siedzeniu.
-Betsy? – Usłyszałam głos Justina
przy swoim lewym uchu.
Cholera, pomyślałam. Jak to
możliwe, że oni się znają? Przecież prawdopodobieństwo, że spotkam kogoś tutaj,
kto zna równocześnie mnie i Justina było zbyt małe, abym mogła brać takową
opcję pod uwagę.
-Cześć! – Niemalże wyśpiewała
uradowana dziewczyna. Jej wahania nastrojów były tak zabójczo niekontrolowane,
że w każdej chwili mogła się również rozpłakać, a ja doskonale o tym
wiedziałam, ponieważ sama przechodziłam wiele razy coś podobnego.
Serce biło mi jak szalone.
-Robinowi nieźle dzisiaj idzie, co
nie? – Uśmiechnęła się szatynka. Domyśliłam się szybko, że najprawdopodobniej
chodzi do tej samej szkoły co Justin. – Bethany? – Z jej ust padło kolejne
pytanie zanim chłopak zdążył cokolwiek odpowiedzieć.
-Hej – westchnęłam unosząc
niepewnie głowę, a następnie spoglądając na dziewczynę starając się wyglądać na
spokojną. – Jak ci mija weekend?
-Całkiem przyjemnie, niestety jutro
wracam na oddział – Betsy nieco zrzedła mina.
-Znacie się? – zapytał
zdezorientowany Justin. Zanim któraś z nas zdążyła coś odpowiedzieć, na hali
rozległ się głośny gwizdek delegata technicznego oznaczający koniec meczu.
Dookoła nas zaczął panować chaos i gwar. Betsy oddaliła się od nas na kilka
kroków, a z ruchu jej warg zrozumiałam, że musi już iść. Pomachała nam na
pożegnanie i zniknęła w tłumie. Przez kilka sekund stałam jak wryta w ziemie.
-Idziemy? – mruknęłam pod nosem i
nie czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony Justina zaczęłam iść przed
siebie. Czułam, jak kolana uginają się pode mną coraz bardziej z każdym
stawianym przeze mnie krokiem. Dziwny ucisk w żołądku powodował, że miałam
ochotę dosłownie wypluć swoje wnętrzności, pot lał się niemalże ciurkiem po
moim całym ciele, a dłonie miałam ściśnięte w pięści chociaż z sekundy na
sekundę moje palce się rozluźniały. Przedzierałam się przez tłum ludzi, jednak
miałam wrażenie, jakby nikt mnie nie dotykał, jakbym była duchem, którego nikt
nie widzi. Kiedy w końcu wyszłam na świeże powietrze odetchnęłam z ulgą i
dopiero wtedy poczułam, że ktoś kurczowo trzyma mnie za lewą rękę. Szybko
domyśliłam się, że jest to Justin i chcąc zachować pozory, że wszystko ze mną w
porządku odwróciłam się w jego stronę z uśmiechem na twarzy.
-Nie lubisz przebywać w tłocznych
miejscach, prawda? – zaśmiał się chłopak.
-O tym chyba doskonale powinieneś
wiedzieć – powiedziałam mając na myśli nasze pierwsze spotkanie, kiedy to
stałam zdezorientowana i zestresowana przed miejskim klubem dla nastolatków.
-Podwieźć cię do domu? – zapytał
Justin przyciągając mnie za rękę nieco bliżej siebie, tak, abym nie stała na
ulicy.
Wzruszyłam ramionami. – Jest
jeszcze dosyć wcześnie – odezwałam się po chwili. Nie wiem czemu, ale nie
chciałam wracać do domu. Kat zaprosiła do siebie kilku znajomych i chociaż
wszyscy wydawali się być w porządku, to za każdym razem, kiedy mnie widzieli
spoglądali na mnie z ogromną litością w oczach, jakbym była umierającym
człowiekiem. A przecież wszystko było już w porządku.
-Domyślam, że nie masz zamiaru
robić nic związanego z jedzeniem lub przebywaniem w zbyt obleganym miejscu
publicznym.
Zaśmiałam się na słowa chłopaka, co
przyjął jako potwierdzenie tego, co przed chwilą powiedział. Czułam się z tym
odrobinę źle, wiedziałam, że Justin nie jest typem samotnika. Lubił przebywać w
otoczeniu wielu ludzi, lubił głośną muzykę i ekscytujące wieczory z
przyjaciółmi. Wiele razy chciał, żebym wybrała się na jedną z imprez
organizowanych przez jego znajomych ze szkoły, ja natomiast zawsze znajdowałam
wymówkę, żeby tylko tego uniknąć. Dziwiło mnie to, że brunet dalej chciał
spędzać swój wolny czas właśnie ze mną. Nie było dnia, żeby do mnie nie dzwonił
pytając, czy mam jakieś plany na wieczór. Nasze charaktery bardzo się od siebie
różniły, ja potrzebowałam dużo czasu i spokoju. Nie lubiłam, kiedy coś działo
się zbyt szybko, potrzebowałam ciszy i chwili na relaks.
-Możemy wpaść na chwilę do mnie,
mama zaprosiła kilku starych znajomych i powiedziała, że jeśli chcę to też mogę
kogoś przyprowadzić – zaproponował nieco niepewnie Justin. Miał szesnaście lat,
jednak wtedy wyraz jego twarzy sprawił, że wyglądał na młodszego ode mnie.
-Pewnie, czemu nie – uśmiechnęłam
się i razem z chłopakiem ruszyłam w stronę jego samochodu zaparkowanego po
drugiej stronie ulicy.
Dom Justina był raczej mały,
urządzony w klasycznym stylu. Mieszkał w nim razem z matką i pięć lat młodszą
siostrą Tamarą. Ojciec chłopaka zmarł wiele lat temu, nie opowiadał mi o nim wiele, tylko tyle, że
zginął w wypadku samochodowym.
Weszliśmy do środka i od razu
zostaliśmy radośnie przywitani przez około czterdziestoletnią kobietę. Chociaż
nigdy wcześniej jej nie widziałam szybko domyśliłam się, że jest to matka
Justina. Była mniej więcej mojego wzrostu, miała kruczoczarne włosy upięte w
koka, a ubrana była w letnią, zwiewną sukienkę sięgającą jej trochę za kolana.
-Ty pewnie jesteś Bethany – Georgia
uścisnęła mnie mocno odbierając mi dopływ tlenu. – Rozbierzcie się i chodźcie
do salonu – dodała wesoło i za chwile zniknęła za ciemnobrązowymi drzwiami.
Zdjęłam z siebie cienką, szarą
kurtkę i zawiesiłam na wieszak. Naciągnęłam rękawy swojego kremowego swetra
mocniej na dłonie i kiedy Justin też już był gotowy udaliśmy się do salonu. W
środku siedziało około pięciu osób, śmiali się i rozmawiali, po chwili jednak
wszystkie oczy zawisły na nas.
Poczułam, jak moje serce
przyśpiesza. W mgnieniu oka rozpoznałam jednego mężczyznę siedzącego na kanapie
z drinkiem w dłoni. Wiedziałam, że on również mi się przygląda. Miałam ochotę
wybiec z domu na ulicę i uciec od tego miejsca jak najdalej. Pamiętałam
dokładnie jego imię i nazwisko, a w głowie potrafiłam odtworzyć sobie dźwięk
jego głosu.
Znam
was od dawna i wiem, że nie traktujecie Bethany, jakby była waszą córką, ale
nie możecie jej po prostu zabić!
Głucha cisza.
Ona
i tak umrze, nie rozumiecie tego?!
Miałam wrażenie, że serce zaraz
wyskoczy mi z klatki piersiowej.
Dla Cindy i tak nie ma
już szans. Musicie to zrozumieć, że ona umiera.
~*~
-A to jest John – głos matki Justina wyrwał mnie z
tajemniczego transu. – Razem studiowaliśmy, on skończył jako chirurg, ja zostałam
księgową – kobieta zaśmiała się dźwięcznie i wszyscy oprócz mnie jej
zawtórowali.
~*~
Od autorki: Cóż... dosyć długo mnie tu nie było, prawda? Obiecywałam i obiecywałam, że rozdział pojawi się naj najszybciej, jednak wyszło trochę inaczej. Jednak to chyba jest oficjalne - reaktywuję bloga. Oczywiście zależy to też od tego, czy dalej będziecie mieli ochotę czytać to opowiadanie, a mam taką nadzieję.
Powiem tylko, że strasznie się za tym stęskniłam.
Przepraszam za jakiekolwiek błędy.
ŚWIETNY. Zdecydowanie najlepszy blog z opowiadaniem. Masz duży, a nawet wielki talent pisarski.
OdpowiedzUsuńjak super, że napisałaś rozdział :)
OdpowiedzUsuńbardzo fajny i ciekawi mnie co będzie dalej :)
Dziś odkryłam ten blog i po obejrzeniu zwiastuna od razu zabrałam się za czytanie, bo bardzo mnie zachęcił. I nie zawiodłam się. To opowiadanie jest niesamowite i ty masz wielki talent pisarski.
OdpowiedzUsuńnawet nie wiesz jak się cieszę, że wróciłaś *___* rozdział super. bethany miała szczęście, że mecz się skończył i betsy nie powiedziała za dużo. ale jestem ciekawa ile zostanie wyjawione poprzez obecność doktora. bo na pewno coś zostanie. tak myślę. czekam na następny <3
OdpowiedzUsuńMatko Boska bałam się ,że już nie wrócisz na tego bloga ;c ale wróciłaś <33333333333333333333 jesteśmy z Tobą pisz dalej bo jesteś NIESAMOWITA
OdpowiedzUsuńTHIS IS GENIOUS!!!! Nie moge się doczekać koleejnego rozdziału, najlepsze opowiadanie jakie czytałam!!!
OdpowiedzUsuń