Trafiłam do grupy numer trzy,
oprócz mnie uczęszczało do niej jeszcze pięć innych nastolatków z podobnymi
problemami do moich. Victoria, dziewczyna, którą widziałam na początku mojego
pobytu w szpitalu na stołówce, miała szesnaście lat i cięła się od czternastego
roku życia, w Southwood Hospital
znajdowała się od trzech miesięcy, a jej stan raz się polepszał, raz pogarszał.
Była również piętnastoletnia Jessica, nieśmiała, niska brunetka o niemal
czarnych oczach, podobnie jak ja była tutaj nowa. Jake, siedemnastoletni
piłkarz, który jak się dowiedziałam, chodził kiedyś do mojej szkoły; ruda,
niska i lekko uśmiechnięta Lisa, której pobyt w szpitalu prawdopodobnie
dobiegał końca, oraz drugi chłopak Tom, który w wieku dziesięciu lat poparzył
sobie twarz żrącym kwasem, od tego czasu nosił maskę i uważał, że dla wybryków
takich jak on nie ma miejsca na ziemi – dlatego chciał popełnić samobójstwo.
Naszą terapeutką i jednocześnie
moją opiekunką była młoda latynoska Yasmin, którą od razu polubiłam. Robyn
opowiedziała mi o tym, że Yasmin również kiedyś się cięła i była pacjentką Southwood. Wyszła po dwóch latach, ale
dopiero po czterech wróciła do „normalnego” życia. Ponoć większość pracowników
szpitali takich jak ten cierpiało kiedyś na jakąś chorobę psychiczną, lub miało
z nią bliski kontakt.
Na początku września poznałam
jeszcze jedną dziewczynę. Joan. Miała dwanaście lat i od kiedy była
siedmiolatką chorowała na anoreksję. Nie potrafiła wytłumaczyć, czemu stało się
to tak wcześnie, ale z czasem zaczęła rozumieć, że po prostu nie chce żyć
więcej w swoim ciele – i tyle. Joan nie była bardzo wychudzona, może i miała
lekką niedowagę, ale wyglądała tak jak powinna. Do tego była bardzo ładna –
lekko falowane blond włosy do ramion, niebieskie oczy i różowa cera. Dużo się
uśmiechała i zachwycała się zespołem McFly, na pozór była zwykłą dwunastolatką,
jednak kiedy siedziałyśmy czasem wieczorem w świetlicy i Joan opowiadała mi
różne poznane przez nią historie, miałam wrażenie, jakbym rozmawiała z
siedemdziesięcioletnią kobietą. Może właśnie ten fakt sprawił, że poczułam do
niej ogromny respekt oraz sympatię. Byłyśmy z Joan najmłodsze w szpitalu, co spowodowało, że już po miesiącu znajomości bardzo się zaprzyjaźniłyśmy. Nie
stałyśmy się kimś w rodzaju papużek nierozłączek, ale byłyśmy sobie bliskie.
Była to więc moja pierwsza dobra koleżanka, jaką kiedykolwiek miałam.
Joan trafiła do szpitala w marcu,
wcześniej leczyła się w prywatnych klinikach, jednak uznano, że nie jest to
wystarczające, ponieważ zbyt dobrze udawało jej się maskować swoją niechęć do
jedzenia. W klinice jadła wszystko, przybierała na wadze, wypisywano ją – kilka
tygodni później wychudzona trafiała do szpitala. Lekarze obwiniali rodziców za
niedopilnowanie jej, jednak nie mogli czuwać przy niej cały dzień. Joan
chodziła do szkoły, gdzie biegała non stop po schodach, na zajęciach wychowania
fizycznego ćwiczyła dwa razy dłużej od innych, nie jadła drugiego śniadania, a
kiedy wracała do domu zamykała się w pokoju i zamiast odrabiania lekcji
wykonywała serie ćwiczeń, po których, jak mi opowiadała, nie była w stanie się
ruszać. Być może lekarze mieli rację, że rodzice Joan nie zwracali zbyt dużej
uwagi na to, co robi ich córka, jednak trudno im się dziwić – oprócz Joan
wychowywali jeszcze piątkę innych dzieci, w tym dwie bliźniaczki syjamskie
zrośnięte głowami.
-Kocham moje siostry – mówiła Joan
– uważam, że są dobrymi dziewczynami i nie zasłużyły sobie na to. – Lucy i
Veronica miały wtedy po siedemnaście lat, gdy się urodziły próba rozdzielenia
ich była niemal niemożliwa, dlatego ze względu na to, że były zrośnięte ze sobą
w dość sprzyjający ich rozwojowi oraz umożliwiający normalne poruszanie się
sposób nie przeprowadzono operacji.
Pierwszy sylwester na oddziale
spędziłam razem z Joan, Robyn oraz kilkoma innymi dziewczynami, chłopakami i
terapeutami na boisku do koszykówki. Oglądaliśmy fajerwerki puszczane przez
animatorów, którzy zostali zaproszeni do szpitala znajdującego się obok
Southwood. Kilka minut po północy rozeszliśmy się do pokojów i jakby nigdy nic
poszliśmy spać. Nie odczuwałam żadnej zmiany, kolejny rok upłyną, i co z tego?
Na następny dzień z dziesięciolatki miałam się zmienić w jedenastolatkę i
czułam, że również nic to nie zmieni. Zdawałam sobie sprawę z tego, że tak czy
inaczej będę dalej tylko dzieckiem, nikt nie zacznie traktować mnie w żaden
sposób poważniej. Byłoby to co innego, gdybym obchodziła osiemnaste urodziny.
Jednak coś w głowie mówiło mi – „czy ty w ogóle będziesz miała kiedyś
osiemnaście lat? Czy ty dasz sobie radę? Czy CHCESZ dać sobie radę?” Nie
wiedziałam, czy tego chciałam, czy nie. Byłam zbyt młoda, żeby to zrozumieć. W
końcu co dla jedenastolatki może znaczyć „sens istnienia?” Moim sensem
istnienia była Cindy, gdy ona odeszła przestałam być potrzebna. W końcu to dla
niej zostałam stworzona, tylko ona mnie potrzebowała. Karmiono mnie, kupowano
mi ubrania oraz leki na przeziębienia abym była zdrowa i utrzymywano mnie przy
życiu tylko ze względu na nią. Tylko i wyłącznie.
Dziwaczny głos w mojej głowie
zaczął pojawiać się częściej i częściej. Nie wiem, czy był to mój własny głos –
być może. Jednak wydawał się obcy, tajemniczy, przerażający, coś było w nim nie
tak. Ale to coś równocześnie sprawiało, że bardzo go potrzebowałam. Zadawał
mi często pytania i zanim udzieliłam w swojej głowie odpowiedzi on mnie na nią
nakierowywał. Nie było to czymś naturalnym i dobrze o tym wiedziałam.
Pierwszą osobą, której o tym
powiedziałam była Joan. Ona sama przyznała się, że czasem również słyszy w
swojej głowie dziwne rzeczy. Ponoć tak się dzieje. Nie jest to jeszcze
schizofrenia, ale nie jest to również głos, nad którym jesteśmy w stanie
zapanować. Ten, który od wielu lat nękał Joan był męskim, twardym i grubym
głosem – tak mi go opisywała. Mówił jej, że jest gruba, brzydka i powinna się
głodzić. Głos, który ja słyszałam wydawał się być raczej kimś w rodzaju mojego
sojusznika, nie obrażał mnie (przynajmniej na samym początku), raczej
podpowiadał, przedstawiał inne rozwiązania, nowe poglądy na wiele spraw. W
ciągu kilku miesięcy zmieniłam się nie do poznania. Nie czułam się bezradna,
wiedziałam, że to moje życie i wbrew pozorom mogę zrobić z nim co chcę, nawet
je sobie odebrać. Mimo to, inna część mnie dalej była przerażona. Wizja
powolnego odchodzenia w nicość przerażała mnie, ale jednocześnie była czymś tak
ekscytującym, że byłabym w stanie zrobić wszystko, aby na chwile to poczuć.
Tutaj właśnie pojawiały się moje
lęki – a co, jeśli będę już umierać, będę to czuła i wcale nie spodoba mi się
to uczucie? Jeśli w momencie odejścia wola życia powróci, ale nie będę w stanie
już nic zrobić? Zdaje mi się, że to właśnie takie spojrzenie na wizję śmierci,
sprawiło, że skończyło się tylko na kilku, nie tak głębokich cięciach.
W dzień moich jedenastych urodzin
na zajęciach grupowych został mi wręczony mały tort oraz każdy złożył mi
życzenia. To chyba wtedy po raz pierwszy poczułam dziwną więź z tymi osobami.
Po raz pierwszy stanęłam z każdym z nich twarzą w twarz, usłyszałam coś miłego,
podzieliłam się nawet z nimi tortem, śmialiśmy się. O dziwo, przynajmniej z
mojej strony, był to śmiech jak najbardziej szczery. Później, po terapii,
zgodzono się na to, aby Kat zabrała mnie na urodzinową „kolację” w
KFC. Nie rozmawiałyśmy dużo, ale był to miło spędzony wieczór. Po raz
pierwszy od kilku miesięcy bez ograniczeń wyszłam za teren psychiatryka, mogłam
przyglądać się zupełnie normalnym osobom, dzieciom cieszącym się z zabawek, dorosłym
stojącym w kolejce. Chociaż jeszcze w tamtym czasie w szpitalu nie czułam się
jak pod kloszem i izolacja nie dała się do końca we znaki, odczułam różnicę.
Niezbyt wielką, ponieważ cztery miesiące to wcale nie tak dużo, ale jednak
dostrzegałam inność świata zewnętrznego od tego, do którego powoli musiałam się
dostosowywać.
Pod koniec stycznia moja
pięciomiesięczna terapia dobiegła końca. Miałam spotkać się z Tiffany, a ona,
wraz z innymi pracownikami Southwood musiała ocenić, jak prezentuje się mój stan
psychiczny. Nie czułam się dobrze i wiedziałam o tym. W każdej chwili byłam
gotowa do wstania z miejsca, udania się do łazienki i zrobienia sobie krzywdy.
Nagle wizja powrotu do domu dziecka przeraziła mnie. Musiałabym wrócić do
szkoły, znów byłabym wyśmiewana, ignorowana, a dobrze pamiętałam, co działo się
za każdym razem, gdy podcięłam sobie żyły – płacząca Kat, przerażone
pielęgniarki w kółko pytające jak się czuję, współczucie w ich oczach. Nie
wiem, czy dobrze wtedy postąpiłam, ale wprost powiedziałam o tym, że dalej mam
myśli nie o tyle samobójcze, ale autodestrukcyjnie – chęć zrobienia sobie
krzywdy i myśl o tym, że znów będę w centrum uwagi, w pozytywnym sensie tego
znaczenia, zagnieździła mi się w głowie i nie byłam w stanie przestać o tym
myśleć. Dlatego właśnie Tiffany zaproponowała Kathryn podpisanie kolejnej umowy
na tym razem półroczną terapię. Kat oczywiście podpisała potrzebne papiery, a
ja dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że nie postąpiłam do końca zgodnie z
własną wolą.
Lub być może wolą, która została
mi narzucona przez tajemniczy głos w mojej głowie.
Od autorki:
Rozdział znowu trochę krótszy, ale obiecuję, że następny będzie znów trochę dłuższy. Za wszystkie błędy przepraszam, bardzo dziękuję za komentarze. Widzę, że dużo osób zastanawia się, jak wprowadzę Justina. Mogę wam powiedzieć tyle - nie wiem, czy was zaskoczę, bo nie będzie to nic specjalnego, ale może wam się spodobać.
kobieto, błagam cię nie każ mi dłużej czekać, bo umrę. daj mi już tutaj Justina. bez względu na to czy nas zaskoczysz czy nie! błagam błagam błagam, haha dłużej nie wytrzymam ;(
OdpowiedzUsuńco do rozdziały, choć w sumie nie wnosił dużo do opowiadania, jest świetnie opisany! chciałabym pisać tak jak ty, na prawdę! zazdroszczę ci talentu! :*
Jak można chcieć zostać w szpitalu kolejne 6 miesięcy?! Mam nadzieję, że bohaterka nie ma schizofrenii paranoidalnej hahah ;D A ten głos w głowie Joan narzucił mi na myśl diabła. xD
OdpowiedzUsuńCzekam na nowy rozdział - Fun.
Dziewczyno, jesteś niesamowita. Idealnie opisalaś wszystko, co było istotne, nie zajmowałaś się jakimiś pobocznymi sprawami, tylko od razu do najważniejszych wydarzeń. Przez te kilka linijek tekstu utożsamiłam się z Victorią, czułam się jakbyś momentami pisała nie o wymyslonej dziewczynie, a o mnie samej. Jestem w szoku, że potrafisz to tak umiejętnie rozwinąć.
OdpowiedzUsuńIdąc dalej, szkoda mi tej jedenastolatki. Presja byłego otoczenia sprawiła, że zachciala pozostać w psychiatryku na dłużej. Pokazałaś tym to, jak bardzo jest krucha.
I ten głos w głowie - coś niesamowitego. Ciekawa jestem jak wprowadzisz tutaj Justina, w sumie jakoś bardzo na niego nie czekam.
Pozdrawiam i życzę weny ^^
scars-future.blogspot.com
Ten głos mnie przeraził, ale oczywiście rozdział jak każdy trzyma w napięciu i nie mogę się doczekać kolejnego. No i nie byłabym sobą, gdybym nie napisała, że czekam na Justina. Pozdrawiam i życzę weny :)
OdpowiedzUsuńte rozdziały są takie niesamowite że mogłabym czytać je godzinami *.* Świetny i czekam na kolejny :)
OdpowiedzUsuńno kurde ja chcę więceeej!
OdpowiedzUsuńpodoba mi się ta tajemniczość głownej bohaterki i jej myśli które opisujesz po mistrzowsku wręcz!
brawo i oby tak dalej :3
Powiem Ci, że często, czytając to, co piszesz, odejmuje mi mowę. To opowiadanie coraz bardziej zatraca mnie w tym okrutnym świecie, który przedstawiasz. Dzięki osobą takim jak Ty i dzięki temu, co piszesz, naprawdę mam chęć ciągłego tworzenia i doskonalenia się w tej sztuce.
OdpowiedzUsuńWspaniałe.
Świetny rozdział i wygląd bloga :D Pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńhttp://dont-cry-girl.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńWłaśnie pojawił się I rozdział. <3
genialny rozdział! <3 mnie tam nie musisz zaskoczyć wprowadzeniem Justina, ważne żeby był. już odliczam do tego aż on się pojawi :) czekam na następny.
OdpowiedzUsuńSerdecznie zapraszam na opowiadanie o Jamie i jej największym idolu. Czy to prawdziwa miłość? A może internetowe zauroczenie? Więcej dowiesz się czytając http://jealous-of-us.blogspot.com/
OdpowiedzUsuń[PRZEPRASZAM ZA SPAM I ZACHĘCAM DO KOMETOWANIA ROZDZIAŁU PIERWSZEGO] ;3
Zapraszam na nowe opowiadanie pisane przeze mnie : http://odnalezc-przeznaczenie.blogspot.com/ Liczę na szczery komentarz z opinią ;D Przepraszam za spam ale nie znalazłam zakładki ; (
OdpowiedzUsuńBoże ile spamu.:O Ale mniejsza. Rozdział mega GENIALNY! Co prawda brakuję mi tu Justa, ale tak nakręca mnie jeszcze bardziej na to opowiadanie.:D Jest naprawdę takie wciągające że nie mogę się oderwać i nagle się okazuję że to już koniec rozdziału.;p Mam nadzieję że szybko dodasz nn.;*
OdpowiedzUsuń