poniedziałek, 19 listopada 2012

Rozdział 4


26 dzień sierpnia 2004r.
Wtedy zrobiłam to po raz czwarty. Tym razem naprawdę próbowałam się zabić. Lekarze chodzili dookoła mnie i oglądali moje rany, Kat płakała i wypominała mi, że obiecałam już więcej tego nie zrobić, Alison starała się ją pocieszać, ale sama nie wiedziała, co powinna zrobić.
Kiedy do mojego pokoju weszła pani psycholog lekko prychnęłam pod nosem. Kobieta była tak duża, że ledwo mieściła się w drzwiach. Usiadła obok mnie i starała się przeprowadzić jakąkolwiek rozmowę. Na początku próbowałam zgrywać twardzielkę, ale z minuty na minutę rozklejałam się, aż w końcu wykrzyczałam jej w twarz, że nienawidzę świata, że chcę umrzeć i jeśli będzie trzeba to ich wszystkich także pozabijam.
Wbiłam sobie tym gwóźdź do trumny.
Wszyscy jednoznacznie orzekli, że muszę zostać umieszczona w zakładzie psychiatrycznym. W Pensylwanii znajdował się, i dalej się znajduje, jeden z najlepszych psychiatryków w kraju, przyjeżdżają do niego osoby z innych stanów, a czasem nawet krajów. Nazywa się on Southwood Psychiatric Hospital i jest położony na drugim końcu stanu. Miałam „szczęście”, że kilka pokoi było wolnych, więc mogli przetransportować mnie tam niemal w natychmiastowym tempie. Tydzień po wyjściu ze szpitala musiałam spakować swoje rzeczy i pojechać wraz z Kat oraz Alison do Pittsburghu.
Kiedy zobaczyłam budynek psychiatryka zrobiło mi się słabo. Był ogromny, ale parterowy, podzielony na kilka części. Udało mi się zauważyć, że z tyłu znajdowało się małe boisko do koszykówki. Z przodu za to znajdował się ogromy parking samochodowy i billboard z nazwą szpitala. O dziwo okolica była ładna i malownicza, niedaleko znajdowała się podobno rzeka. Blisko budynku mieścił się szpital dziecięcy, las, oraz tory kolejowe.
-Ciekawe co by było, jakbym się pod nie rzuciła. - Powiedziałam, ale zostałam zignorowana.
Zdziwiło mnie to, że wszystko dookoła szpitala wyglądało tak „przyjaźnie”. Miałam wrażenie, że podjechałam pod ośrodek odnowy biologicznej. Równo poprzycinane trawniki, kwiatki, krzewy. Jakby to był hotel, albo rezydencja jakiejś gwiazdy.
-Ładnie tutaj. - Odezwała się Alison, a Kat jej zawtórowała. Wyszłyśmy z samochodu, a ja mimo wysokiej temperatury naciągnęłam rękawy na nadgarstki tak, aby nie było widać bandaży. Wyciągnęłam z bagażnika moją walizkę, a torbę na drobniejsze, bardziej podręczne rzeczy zarzuciłam na ramię i udałyśmy się w trójkę do wejścia. Automatyczne drzwi otworzyły się przed nami i weszłyśmy do recepcji. Po lewej stronie znajdowały się kanapy i kilka krzeseł oraz stolików, a po prawej lada, za którą młoda kobieta coś pilnie notowała. Kiedy nas zauważyła uśmiechnęła się szeroko i podeszła do mnie. Wtedy odwróciłam głowę w lewą stronę i zobaczyłam około czternastoletnią dziewczynę. Patrzyła się nieobecnym wzrokiem w okno, jednak po całej jej postawie byłam pewna, że jest na czymś bardzo skoncentrowana. Nie trudno było się domyślić, kim jest i czemu się tutaj znalazła. Była wychudzona i zmarnowana. Miała blond włosy z rudawymi odcieniami związane w kitkę i ubrana była w letnią żółtą sukienkę. Prawdopodobnie był to rozmiar dziecięcy. Tkanina idealnie przylegała do jej ciała uwydatniając jej wystające żebra i kości miednicy. Z zamyślenia wyrwała mnie Kat.
-Przedstaw się. - Mruknęła pod nosem.
-Bethany. - Powiedziałam odruchowo i spojrzałam na kobietę stojącą przede mną.
-Jestem Effey i jestem tutaj terapeutką. - Odezwała się z szerokim uśmiechem na twarzy. Zauważyłam, że gdy to powiedziała, dziewczyna w żółtej sukience odwróciła się w naszą stronę i zaczęła mi się przyglądać. - Nie jest na miejscu powiedzieć „witamy” – powiedziała po chwili terapeutka – ale mam nadzieję, że uda nam się sprawić, że pobyt tutaj zapamiętasz pozytywnie.
Na te słowa dziewczyna siedząca na kanapie zaśmiała się na tyle głośno, że wszystkie byłyśmy w stanie ją usłyszeć. Effey posłała jej karcące spojrzenie i powiedziała, że zaprowadzi mnie do mojego pokoju.
Kiedy opuściłyśmy recepcję i znalazłyśmy się w długim, dość szerokim korytarzu coraz bardziej przestawałam się czuć jak w ośrodku odnowy biologicznej. Ściany były lekko zielonkawe, wisiały na nich obrazki, co pewien czas mijałyśmy telefon powieszony na ścianie lub gaśnicę. Po kilku metrach dokładnie widziałam, co znajduje się na końcu korytarza. Była to ogromna stołówka. Jednak nie doszłyśmy do niej, ponieważ kilka metrów wcześniej korytarz dzielił się na dwie części. Effey wytłumaczyła mi, że po lewej znajdują się pokoje chłopaców, oraz biblioteka i sala gimnastyczna, a po prawej pokoje dziewczyn, sale lekcyjne oraz świetlica. Udałyśmy się więc w prawo. Mój pokój był piąty od końca i miał numer 230. Na końcu korytarza znajdowały się drzwi prowadzące na dwór. Była to jedna z kilku dróg, które prowadziły na boisko i do drugiego budynku połączonego ze stołówką. Był to budynek „zabiegowy”. Przeprowadzało się tam mierzenie i ważenie, znajdowała się tam również kuchnia i pokoje pielęgniarek, które nie mogły wracać na noc do domu i nie musiały pełnić dyżurów.
Mój pokój nie był duży i wyglądał tak jak wszystkie inne w psychiatryku. Łóżko, duża szafa na ubrania i nieco mniejsza znajdująca się obok łóżka. Wyglądał on trochę jak pokój szpitalny, ale mimo to miał w sobie coś innego, gorszego i lepszego zarazem. Lepszego, ponieważ podłoga była obłożona panelami, pościel wyglądała jak kupiona w dobrym sklepie, ściany były lekko niebieskawe, a meble przyjemnie brązowe. Gorszego, ponieważ udało mi się dostrzec kraty w oknach, co wywołało u mnie lekki atak paniki i wtedy pierwszy raz poczułam się ograniczona. Przyznam, że gdy weszłam do środka pomyślałam, że może faktycznie nie jest tu tak źle, ale kraty zadziałały na mnie wystarczająco odpychająco i miałam zamiar uciec z tamtego miejsca.
Kat razem z Alison poszły do dyrektorki szpitala, aby potwierdzić moje przybycie, a Effey została ze mną, aby wytłumaczyć mi, jak będzie wyglądał mój dzień na samym początku.
-Śniadanie niestety już się skończyło, więc musisz poczekać na obiad. Zaczyna się on o godzinie 12 w południe i trwa do trzeciej. Możesz przyjść kiedy będziesz chciała, ponieważ nie jesteś osobą z problemami żywieniowymi. Później najczęściej odbywają się zajęcia w grupach, zanim cię do jakiejś przydzielimy będziesz musiała przejść rozmowę z Tiffany, jest jedną z pielęgniarek i psycholożek. Kolacja zaczyna się o osiemnastej, kończy o dwudziestej, później jest tak zwany „czas wolny”, większość wykorzystuje go na kontakt z rodziną, lub oglądanie telewizji w świetlicy. Cisza nocna zaczyna się o dwudziestej drugiej, ale nie musisz iść spać, możesz mieć zapalone światło i na przykład czytać. W weekendy, wakacje, ferie i tak dalej nie ma planowanych pobudek, chyba, że ktoś z rana ma zajęcia, za to w tygodniu wszyscy budzą się o siódmej, a o siódmej trzydzieści zaczyna się szkoła. Podejrzewam, że ty będziesz miała indywidualne nauczanie ze względu na to, że nie ma tutaj osób w twoim wieku, ale może się to zmieni, zobaczymy. - Westchnęła Effey. - No to na razie tyle, idź o dwunastej na obiad, przyjdę tutaj po trzynastej i zabiorę cię do Tiffany. Jak chcesz możesz się rozpakować, jeśli nie, to możesz iść na świetlicę pooglądać jakiś film. Nie ma teraz tutaj wielu osób ze względu na wakacje, więc myślę, że będziesz miała wolną salę. Nie ma do niej klucza, więc się nie przejmuj. To jest pokój numer 238, duże brązowe drzwi. - Uśmiechnęła się i wyszła z mojego pokoju rzucając za sobą krótkie „do zobaczenia”.
Potrzebowałam jeszcze kilku minut, żeby dojść do siebie. Wszystko to co powiedziała brzmiało całkowicie nierealistycznie. Ja? W psychiatryku? Byłam pewna, że zrozumiem ten cały plan dnia w swoim czasie, ale i tak dalej mnie to przerażało. Cieszył mnie jedynie fakt, że tutaj słowo „szkoła” nie oznacza prawdziwej szkoły, do której kiedyś chodziłam, oznacza po prostu lekcje i naukę. Nic więcej.
Po krótkim zastanowieniu mimo tragicznego humoru postanowiłam przejść się do świetlicy. Nie znajdowała się ona daleko od mojego pokoju, zaledwie kilka metrów. Drzwi faktycznie były otwarte, więc weszłam do środka, jednak nikogo tam nie zastałam. Telewizor znajdował się naprzeciwko dużej kanapy, oraz kilku puf i foteli. Usiadłam na jednym z nich i wzięłam pilota do ręki. Przez jakiś czas tylko skakałam po kanałach, aż w końcu zatrzymałam na stacji muzycznej, wcześniej mi nieznanej. Wtedy do pokoju wszedł chłopak. Miał może piętnaście lat i zachowywał się tak, jakby mnie tam nie było. Usiadł na kanapie i zaczął wpatrywać się w telewizor. Przy następnej piosence rzucił tylko „lubię ją”, a potem już się nie odezwał.

Kiedy weszłam na stołówkę zastałam w niej zaledwie kilka osób. Pięć, może sześć. Podeszłam do lady przy której rozdawali posiłki, kucharka zmierzyła mnie wzrokiem, podała talerz, sztućce i wskazała ręką na potrawy znajdujące się po mojej lewej stronie. Wyglądało na to, że mogłam nałożyć sobie tyle, ile chciałam. Mimo że nie jadłam od kilku godzin nie czułam się ani trochę głodna, wzięłam tylko odrobinę makaronu, oraz sałaty z sosem czosnkowym i pomidorem. Do picia nalałam sobie szklankę wody mineralnej i rozejrzałam się po stołówce. Zajęłam miejsce przy czteroosobowym stoliku obok ściany i wlepiłam wzrok w talerz. Jadłam powoli prawie niczego nie gryząc, ponieważ z niewyjaśnionego mi powodu moje zęby bardzo mnie bolały. Wtedy zwróciłam uwagę na dziewczynę siedzącą kilka stolików ode mnie. Śmiała się w cały czas dźgała jakiegoś chłopaka w ramię. On był wychudzony i naprawdę zmarnowany, a ona zupełnie na odwrót. Była trochę przy kości, ale nie można było nazwać jej „grubą”, jej twarz aż promieniała, miała oliwkową cerę i różowe policzki oraz śliczne czarne włosy opadające jej na ramiona. Była naprawdę bardzo ładna i przez chwilę zastanowiłam się, co tutaj robi. Nie pasowała do tego klimatu, ale nie wyglądała też na osobę z zewnątrz i była zdecydowanie za młoda na terapeutkę. Wyglądała mi może na siedemnaście lat. I wtedy zobaczyłam coś, co mnie przeraziło. Podwinęła rękawy swojej niebieskiej bluzy i moim oczom ukazały się blizny. Były nimi pokryte niemal całe przedramiona dziewczyny. Nie miałam szansy im się dokładniej przyjrzeć bo ktoś dosiadł się do mojego stolika.
-Cześć. - Usłyszałam i natychmiast odwróciłam wzrok w stronę osoby, która to do mnie powiedziała. Była to ta sama dziewczyna, którą zobaczyłam w recepcji. Miała duże niebieskie oczy wlepione prosto we mnie. Na jej talerzu znajdowała się ryba i ryż polane sosem mięsnym, którego nie wiadomo czemu nigdy nie lubiłam. - Jestem Robyn. - Przedstawiła się z uśmiechem na twarzy.
-Bethany. - Odpowiedziałam szybko.
-Śliczne imię. - Zaśmiała się cicho. Mimo to, mogłam usłyszeć w jej głosie, że był to dość wymuszony śmiech. Bez względu na to przyjęłam komplement i kiwnęłam lekko głową. - Byłaś już u Tiffany? - Zapytała.
-Mam do niej iść o pierwszej.
-No to powodzenia. - Robyn znów się zaśmiała tym razem trochę szczerzej. - Nie jest to nic miłego. Jak ja tu trafiłam, a nie było to tak dawno temu, to czułam się jakbym była jakimś okazem w zoo. Wszyscy dookoła mnie chodzili, gapili się na mnie, pytali o banalne rzeczy i cały czas coś notowali.  Ale jak to się skończy, to będziesz miała spokój na kilka dni. - Dziewczyna przerwała na chwilę i widząc moją minę zaczęła mówić dalej. - Potrzebują trochę czasu, żeby przydzielić się do jakiejś grupy, nie wiem czemu bo jak dla mnie jest to sprawa oczywista. I w sumie nie tylko dla mnie. - Wzruszyła ramionami. - Szybko da się domyślić, gdzie cię przypiszą, a oni robią z tego wielką rzecz, jakby to coś miało zmienić.
-Co się robi w tych grupach? - Zapytałam w końcu, ponieważ głupio czułam się cały czas milcząc.
-W sumie nic specjalnego. Może nawet widziałaś to na filmach. Siedzi się w kółku i rozmawia o nudnych rzeczach. Ja na przykład jestem w grupie z osobami z problemami żywnościowymi i głównie mówimy o tym, czemu nie akceptujemy swojego ciała, czasami rozmawiamy o tym jak to się zaczęło i jak chcielibyśmy, żeby się skończyło. Jak nikt nie chce opowiadać, to terapeutka mówi o swoich własnych doświadczeniach.
-To naprawdę jest takie złe?
-W sumie to nie, ale potrafi być przytłaczające i strasznie nudne. - Zaśmiała się Robyn i zwróciłam uwagę na to, co zmieniło się na jej talerzu. Jeszcze kilka minut temu było tam dużo jedzenia, a teraz nie było tam prawie nic, a nie widziałam ani razu, żeby wkładała cokolwiek do ust. Widząc jej wychudzone ręce, odstające obojczyki i kości policzkowe przełknęłam głośno ślinę. Wiedziałam, co to anoreksja, ale miałam tylko dziesięć lat, nigdy nie ciekawiło mnie to, żeby dowiedzieć się jak ktoś chory na tą chorobę wygląda. A teraz siedziałam obok takiej osoby. Był to dla mnie duży szok, ale starałam się o tym nie myśleć i nie wpatrywać się więcej w Robyn z taką uwagą i dokładnością.
-Muszę już iść. - Powiedziałam, kiedy zauważyłam Effey stojącą przy drzwiach do stołówki. Wstałam z krzesła, tacę po jedzeniu odłożyłam na ladę przy małym okienku i wyszłam.
-No to idziemy. - Westchnęła Effey. Nie było to westchnięcie mówiące „nic mi się nie chce”, tylko raczej „kiedyś będziesz musiała tam pójść”. Widziałam po niej, że jest trochę zmartwiona, nie wiedziałam tylko, czy traktuje tak jedynie moją osobę, czy wszystkie, które musi wprowadzać do tego dziwnego „świata”, który na początku wydawał mi się całkowicie obcy i różniący się od normalnego.
Gabinet Tiffany znajdował się blisko recepcji w całkiem osobnym korytarzu gdzie dało się również zauważyć więcej drzwi, które nie wiem dokąd prowadziły. W środku panował spokój, ale widok wszystkich osób, które się tam znajdowały wprawił mnie w panikę. Siedziało tam może z dziesięć osób, do tego Alison i Kat. Po lewej stronie dostrzegłam wagę i miarkę, oraz kilka wieszaków. Ponadto znajdowało się tam jeszcze biurko, szuflady zastawiające prawie całą ścianę oraz tablica korkowa obwieszona kartkami, na których znajdowały się laurki z podziękowaniami dla lekarzy. Zauważyłam jeszcze kilka dyplomów i zdjęć rozwieszonych obok okna.
-Cześć Bethany. - Odezwała się do mnie słodkim głosem wysoka kobieta stojąca tuż przede mną. Po tabliczce zawieszonej na jej piersi mogłam się domyślić, że to właśnie jest Tiffany. Miała może z trzydzieści lat i nie zdziwiłabym się, gdyby ktoś powiedział mi, że była modelką. Miała śliczną twarz, duże, okrągłe, brązowe oczy i falowane blond włosy sięgające jej prawie do pasa.
-Dzień dobry. - Odpowiedziałam po chwili.
-Mam na imię Tiffany, a to są – i w tym momencie przestałam słuchać, a blondynka zaczęła wymieniać wszystkie osoby z imienia i nazwiska znajdujące się za nią. Spojrzałam się na to, co widać było za oknem. Wielki plac z altaną pośrodku i ławkami zaraz przy niej był cudowny. Byłam pewna, że to również należało do szpitala, ale w ogóle tak nie wyglądało. Wszystko z zewnątrz oraz recepcja przypominało bardziej hotel lub domek letniskowy, czy ośrodek SPA niż psychiatryk.
Przez następne trzydzieści minut jedynie siedziałam na krześle i odpowiadałam na pytania, które po prostu wiedziałam, że zostaną mi zadane. „Czemu to zrobiłam?”, „czemu o tym nie porozmawiałam?”, „czy jest coś jeszcze, co mnie przytłacza?” oraz inne, według mnie w ogóle nie potrzebne pytania o na przykład mój ulubiony kolor. Mimo wszystko po prostu odpowiadałam, czasami mówiłam trochę więcej, czasami odpowiadałam po prostu „tak”, „nie”, „nie wiem”. Wszyscy wszystko dokładnie notowali, kiwali głowami i dalej mi się przyglądali. Robyn miała rację, że jest to dość dziwna sprawa. Miałam ochotę wygarnąć im w twarz to, że nie jestem żadnym dziwadłem i, że jeśli już mają mnie tak traktować, to niech po prostu od razu mnie prześwietlą lub podłączą pod wykrywacz kłamstw. Byłam wściekła i chciałam opuścić to miejsce. Nie sam gabinet, ale cały szpital.
Z tego, co potem się dowiedziałam, Tiffany, jak i inni konsultanci stwierdzili, że moją depresję (tak, według nich była to już depresja) da się szybko „zataić”. Mieli na myśli to, że nie będę się więcej cięła, a mój stan psychiczny jest na tyle stabilny, że powinnam opuścić szpital w przeciągu kilku miesięcy. Za dwa dni miałam dowiedzieć się, do jakiej grupy mnie przydzielą oraz kto zostanie moim głównym opiekunem i terapeutą. Co ciekawe, w ogóle nie interesowało mnie to, kto się mną zajmie i komu będę musiała zwierzać się z problemów ponieważ miałam po prostu ochotę na udawanie całkowicie normalniej i szczęśliwej – byleby jak najszybciej wrócić do mojego „normalnego życia”. Sama zastanawiałam się czemu, ale nie potrafiłam nawet przed sobą tego wyjaśnić. Atmosfera panująca w szpitalu przytłaczała mnie jeszcze bardziej, a wiedziałam, że przybycie innych pacjentów nic nie zmieni, a jeśli już to na gorsze.
Z biegiem czasu okazało się jednak, że moje przypuszczenia co do szybkiego wyjścia ze szpitala nie były tak trafne, a plan udawania szczęśliwej nie miał się powieść i miałam szybko o nim zapomnieć.

Od autorki:
Rozdział jak widzicie jest zdecydowanie dłuższy niż wcześniejsze, ale zdecydowałam się złączyć dwa rozdziały, żeby wszystko nieco przyspieszyć. Dziękuję za komentarze, bardzo miło mi się robi ze świadomością, że komuś podoba się to, co piszę. Co do szablonu - jest on przystosowany do google chrome i z tego co się orientuję inaczej on wygląda na komputerze i inaczej na laptopie, dlatego jeśli ktoś korzysta z komputera być może tekst faktycznie wychodzi poza białe pole, czego niestety nie jestem w stanie zmienić.
Nowy rozdział postaram się dodać w weekend, który może w końcu spędzę w domu.
xx,

11 komentarzy:

  1. biedna :< super rozdział ! :D czekam na kolejny

    OdpowiedzUsuń
  2. trochę to wszytsko zagmatwane. podoba mi się jak najbardziej, bo historia jest taka inna. Czekam na dalszy ciąg!
    <3

    OdpowiedzUsuń
  3. świetny rozdział. strasznie współczuje bethany. mnie by to wszystko wykończyło psychicznie. jeszcze ten psychiatryk.... ugh... nie mogę się już doczekać justina xd ale to jeszcze trochę. czekam na następny.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja niecierpliwie czekam na Justina, ale ten rozdział to... uaaa... psychiatryk to jakaś masakra. Jak sobie to wszystko wyobrażam, to aż mnie trzęsie. Czekam na NN

    OdpowiedzUsuń
  5. Biedna Bethany, strasznie jej współczuję..
    Jednak fajnie, że zapoznała się z kimś, może to coś da :) Jak sobie to wszystko wyobraże to aż mam dreszcze, nigdy nie chciałabym znaleźć się w takim miejscu.
    Cieszę się bardzo, że rozdział jest tak długi, więcej takich!:)

    scars-future.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. takie rozdziały lubię: długie, dużo opisów i świetna akcja, chociaż tak naprawdę niewiele sie działo. współczuję Beth, do szpitala psychiatrycznego? ale skoro targnęła sie na swoje życie, to nie dziwię sie, że ją tam umieścili. no okay, czekam na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  7. No cóż... Jak na dziesięciolatkę, Bethany była dość dojrzałą osobą, choć z zaburzeniami. Przyznam, że zaciekawiło mnie kilka ostatnich zdań, tak więc czekam na następny rozdział. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  8. cieszę się, że udało mi się trafić na twojego bloga, bo już sam prolog mnie zaciekawił. choć na początku myślałam, że rozdicami Cindy są Justin i ktoś tam. Beth ma okropne życie i teraz jeszcze zamknęli ją w psychiatryku. a ja już nie mogę się doczekać kiedy pojawi się tutaj Justin. a to tylko spowodowane moją chorą miłością do niego, haha mam nadzieję, że nie będziesz mi kazać długo na niego czekać. choć w sumie przypuszczam, że to on był tym chłopakiem, który dosiadł się do Beth. no nic, mam nadzieję, że będziesz mnie informować o nowych rozdziałach (:

    mental-mess.blogspot.com
    nothing-more-than-friends.blogspot.com
    pokochaj-drania.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. To jest niesamowite! Piszesz tak.. tak nieziemsko. Jakbyś była doświadczoną pisarką. Naprawdę zazdroszczę ci. Masz ogromny talent. Nie zmarnuj go! Masz naprawdę bogatą wyobraźnie. Naprawdę Beth ma tak strasznie w życiu, widać, że sobie z tym wszystkim nie radzi. Jednak jak na swój wiek jest bardzo dojrzałą osobą. Nie spodziewałam bym się tego po osobie w wieku dziesięciu lat. Naprawdę masz ode mnie wielki szacunek. Zasłużyłaś sobie jak najbardziej na niego. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział i mam nadzieje, że szybko go dodasz :)

    [catching-feelings-now.blogspot.com]

    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  10. pięknie napisane, cały czas się coś dzieje, akcja się rozwija... kocham to jak piszesz, tą historię, jesteś niesamowita ♥
    naprawdę bethany jest w strasznej sytuacji. strasznie jej współczuję i do tego ona ma tylko dziesięć lat... straszne.
    pisz szybko następny ♥

    OdpowiedzUsuń
  11. Marginesy (chodzi o to, aby tekst nie przyklejał się do ramek):
    .post {padding: 20px;}

    użyj tej komendy w arkuszu ccs od razu będzie lepiej ^^


    wybacz, że się wstrącam no ale xD

    OdpowiedzUsuń