Bywają takie okresy w życiu, które
po prostu nam się zacierają. Nie pamiętamy z nich wiele, może kilka
istotniejszych faktów. Ja przeżyłam taki moment w 2007 roku. Praktycznie cały
ten rok zniknął gdzieś w mojej głowie, nie wiem, co było tego przyczyną.
Oczywiście niektóre sprawy zagnieździły się we mnie samej – jedna próba
samobójcza, kilkukrotne cięcie się tępymi przedmiotami, które pozostawiły na
moich przedramionach trwałe blizny, oraz przemyślenia, którymi dzieliła się ze
mną Joan. To ostatnie miało dla mnie największe znaczenie biorąc pod uwagę
tragedię, która wydarzyła się w 2008 roku.
Joan przeżywała swoje wzloty i
upadki, raz ważyła 50 kilogramów, innym razem 30, raz śmiała się, raz płakała,
wychodziła ze szpitala i wracała do niego. Kiedy w grudniu 2007 roku moja
przyjaciółka ponownie opuszczała Southwood wszyscy myśleli, że to już
definitywny koniec jej cierpienia. Joan ważyła 56 kilogramów przy
wzroście 170cm, czyli tak, jak przeciętna, szczupła nastolatka. Razem często
grałyśmy w koszykówkę, więc nawet wyrobiły jej się mięśnie na łydkach, takie,
jakie zawsze chciała.
-Muszę być szczupła i
wysportowana. – Mówiła biorąc do buzi kolejną łyżkę sałatki owocowej, którą
razem zrobiłyśmy.
Joan znalazła sobie nawet
chłopaka. Miał na imię Jim i był od niej o rok starszy. Znali się z Joan od
dawna, ale coś zaiskrzyło po ich wspólnym wyjeździe nad jezioro w wakacje. Moja
przyjaciółka tryskała radością, Jim zasypywał ją komplementami i codziennie
odwiedzał w szpitalu, a jeśli nie mógł, rozmawiali przez telefon.
-Ty to masz szczęście. –
Powiedziałam kiedyś do niej. – Ja nigdy nie znajdę sobie chłopaka, jestem
nadpobudliwa, a moim ulubionym zajęciem jest podcinanie sobie żył! – Zaśmiałam
się, a Joan mi zawtórowała, chociaż po chwili jej mina spoważniała.
-Nie uważam, żeby to miało
znaczenie. Jeśli cię polubi to bez względu na wszystko. – Stwierdziła, a ja
przytaknęłam, chociaż miałam co do tego poważne wątpliwości. W końcu komu
spodobałaby się dziewczyna z tak licznymi bliznami? One odstraszały ludzi i tak
bardzo się tym przejmowałam, że nie wychodziłam nigdzie bez bluzki z długim
rękawem, nawet, jeśli było lato. A Joan? Joan była piękna. Mimo, że czasami
głodzeniem się doprowadzała swoje ciało do stanu krytycznego, to nie odejmowało
jej to ani trochę od urody. Do tego ona była mimo wszystko otwarta na nowe
znajomości, a ja nie. Ja byłam zamknięta w sobie i tak naprawdę tylko przy Joan
i Kat byłam sobą. Nawet na grupowych terapiach udawałam kogoś, kim nie jestem.
3 dzień marca 2008r.
Była godzina 21:34 – tak pokazywał
wielki, szpitalny zegar. Szybkim krokiem udałam się w stronę windy, która
chwilę później otworzyła się i mogłam wejść do środka. Nacisnęłam przycisk z
numerem 3 i nerwowo zaczęłam stukać palcami o metalową ścianę. Gdy już wyszłam
na korytarz od razu dostrzegłam kilka znajomych mi twarzy. Rodzice Joan, jej
siostry, młodsi bracia, oraz Jim.
-Bethany – szepnęła matka Joan,
jakby była zaskoczona moim widokiem, chociaż to ona sama przed chwilą do mnie
zadzwoniła – pozwolili ci przyjść?
Skinęłam lekko głową i spojrzałam
w prawo. W szpitalnym pokoju zapalone było tylko jedno światło, więc w
pomieszczeniu panował półmrok. Za oknem padał śnieg, mimo, że był już marzec.
Na parapecie stało kilka pluszowych zwierzątek, a w rogu sali ustawiony był
telewizor. Weszłam do środka i spojrzałam w stronę łóżka postawionego pod
oknem. Kiedy Joan zorientowała się, że na nią patrzę, oczy zaszły jej łzami.
-Przepraszam. – Wyszeptała tak
cicho, że ledwo ją usłyszałam. Podeszłam do łóżka i usiadłam na taborecie. –
Przepraszam. – Powtórzyła nieco głośniej.
-Przecież mówiłaś, że wszystko
jest w porządku. – Odezwałam się zachrypniętym głosem. Jeszcze dwa dni temu
rozmawiałyśmy przez telefon, Joan opisywała mi wyjście do kina z Jimem i
chwaliła się, że zjadła trzy kawałki pizzy z podwójną porcją pieczarek. Wtedy
jeszcze nie wiedziałam, że w kilku sprawach mnie wtedy okłamała. Dopiero
później dowiedziałam się od Jima, że Joan od połowy stycznia głodziła się. Mówił
jej, że musi wrócić na oddział, ale ona kategorycznie odmówiła i powiedziała,
że popełni samobójstwo, jeśli znów ją tam zamkną.
-Byłabyś zła. – Powiedziała
zamykając oczy. – Nie chciałam, żebyś była.
-Nie byłabym. – Odpowiedziałam
szybko.
Przez następne kilka minut
siedziałyśmy tak w milczeniu. Ja odezwałam się pierwsza:
-To nie tak miało być. – Szepnęłam
spoglądając na odłączoną kroplówkę przy łóżku oraz dużą maszynę, która
uświadamiała mi, jak wolno bije serce mojej przyjaciółki. – To nie ty miałaś
tutaj być. – Na końcu zdania głos mi się załamał. – Zapomniałaś?! – Podniosłam
nieco ton głosu. – Ja jestem tą, co umiera! Ty jesteś tą, co będzie żyła! –
Zaniosłam się płaczem.
To był właśnie ten moment. Chociaż
nie umiałam przyjąć tego do świadomości, wiedziałam, że to już ten moment, o
którym mówiła Joan.
-Najwidoczniej źle myślałyśmy. –
Zaśmiała się blondynka. – Dobrze wiedziałam, jak miało być naprawdę. Ty też. –
Zmarszczyła brwi.
-Ale ja wcale nie chciałam, żeby
tak było. Nie rozumiesz? To nie ty masz umrzeć. Nie wolno ci, byłaś już zdrowa…
- przerwałam w połowie zdania czując dotyk dłoni Joan na moim nadgarstku.
-Przepraszam. – Westchnęła. – Ale
jedna rzecz się sprawdzi. – Dodała po chwili. – Któraś z nas przeżyje. I dobrze
wiem, że to będziesz ty… zawsze
wiedziałam.
-Ale…
-Jesteś dobrą osobą – przerwała mi
– proszę nie rób nic głupiego. Po prostu… przeżyj. Mimo wszystko.
Spojrzałam na nią z
niedowierzaniem i wtedy do sali weszła pielęgniarka.
-Teraz jest już tylko czas dla
rodziny, przykro mi. – Powiedziała do mnie. Skinęłam lekko głową i ostatni raz
odwróciłam się w stronę Joan. Posłała mi pełen radości uśmiech i był to ostatni
raz, kiedy ją widziałam. I taką postaram ją sobie zapamiętać – uśmiechniętą,
chociaż wychudzoną. Bo w końcu to była ona.
- To jestem ja. Nie ma „zdrowej mnie”. Jestem anorektyczką, ale nie
można mnie nazwać chorą. Nie jestem chora. To po prostu ja. Chuda, idealna ja.
Joan zmarła o czwartej nad ranem
następnego dnia. Kilka minut po moim wyjściu poprosiła o wypisanie ze szpitala.
Chciała być w domu, tam chciała umrzeć. Ponoć odeszła we śnie, więc
najprawdopodobniej nic nie czuła. Po prostu zasnęła. I już się nie obudziła. Za
to ja tak - obudziłam się następnego dnia i od razu zostały przekazane mi
wszystkie te informacje. W przeciwieństwie do Joan dalej byłam żywa. I dalej
czułam. Ale co to było za życie? Co to były za uczucia? Ból, niezrozumienie,
rezygnacja, kompletna pustka.
Nie było jej.
Nigdy już jej nie zobaczę.
Nigdy już nie pójdziemy razem na
zakupy.
Nie nagramy zabawnego filmiku.
Nie pogramy w koszykówkę.
Nigdy.
W takich momentach rodzą się
pytania – czemu jej rodzice mimo wszystko nie zareagowali? Czemu nie domyśliłam
się, że mnie okłamuje mówiąc, że czuje się dobrze? Czemu ktokolwiek dopuścił do
tego, żeby zachorowała? Co myślą dzieci, które się z niej śmiały, bo trafiła
do szpitala? Co myślą jej rodzicie, którzy zaniedbali sprawę? Co myśli Jim,
który również mógł ją przekonać do tego, aby wróciła do szpitala? Czy w ogóle
obwinianie kogokolwiek i myślenie „co by było gdyby” ma sens? Na to ostatnie
znałam odpowiedź i brzmiała ona nie. Nie mogłam nikogo obwiniać. Nikt nie mógł
jej pomóc. Chciała tego. W końcu ja sama próbowałam popełnić samobójstwo –
powinnam ją rozumieć. Ale nie byłam w stanie. I wiedziałam, że nigdy nie będę.
Przez kilka następnych tygodni
moje życie już całkowicie przypominało jedną, wielką tragedię. Chciałam umrzeć
i dobrze zdawałam sobie sprawę z tego, że muszę tak skończyć. Zaczęłam się
głodzić, prowokowałam wymioty, aby zjedzona tabletka nie zaczęła działać. Kiedy
Głos w mojej głowie się nasilał pozwalałam mu przejąć kontrolę nad własnymi
myślami, co wprawiało mnie w obłęd i doprowadzało do czystego szaleństwa. Było
ze mną tak źle, jak nigdy wcześniej. Kat wyraziła zgodę na umieszczenie mnie w
izolatce, co sprawiło, że ją również zaczęłam postrzegać jako swojego wroga.
Zamknięto mnie w małym pokoju, który nie miał okien. Znajdowało się tam tylko i
wyłącznie łóżko. Co dwie godziny przychodził do mnie ktoś z personelu. Zmuszano
mnie do jedzenia tabletek niemal siłą, podłączano mnie do kroplówki i cały czas
bez mojej wiedzy byłam obserwowana. Takie pomieszczenie musi znajdować się w
każdym psychiatryku, tam w Southwood byłam pierwszą osobą, która faktycznie się
w nim znalazła.
„Jesteś wariatką, głupią idiotką,
powinnaś była się zabić już wtedy w domu dziecka!” Krzyczał Głos, a ja
przyznawałam mu rację.
Całymi dniami leżałam na łóżku i
patrzyłam się w sufit, czasami dostawałam niemalże furii, zanosiłam się płaczem
i raniłam sobie ciało poprzez mocne uderzenia w ścianę. Byłam na skraju
wytrzymałości. Wirowałam gdzieś pomiędzy niebem a ziemią, planowano
przeniesienie mnie do szpitalu psychiatrycznego dla dorosłych w Nowym Jorku.
Takiego, który często pojawia się w filmach. Izolatka dla ludzi
niepoczytalnych, często nawet morderców, którzy zamiast do więzienia trafili do
szpitala. I właśnie taka się wtedy stałam – niepoczytalna. Zostało to
zanotowane w moich aktach szpitalnych, podejrzewano u mnie schizofrenie, co
jednak się nie potwierdziło. Ja po prostu chciałam umrzeć, a oni mi na to nie
pozwalali i co więcej – zamykaniem w izolatce wcale mi nie pomogli. Ja
potrzebowałam zrozumienia takiego, które Joan dostała od swoich bliskich. Oni
wiedzieli, że dziewczyna chce umrzeć i pozwolili jej na to, aby się więcej nie
męczyła. Więc czemu ja nie mogłam odejść? Pragnęłam tego od bardzo dawna, w
szpitalu leczyłam się już prawie cztery lata i nie przynosiło to stałych
efektów.
-Po prostu mnie wypuście! –
Krzyczałam w twarz lekarzom. – Nie możecie mnie tutaj trzymać, nie jestem
wariatką, nikomu nie zrobię krzywdy! Dajcie mi się zabić i nie będziecie mieli
więcej problemów, nie rozumiecie tego?!
Dopiero, kiedy przyszła do mnie
Yasmin udało mi się zapanować nad własnymi emocjami. Usiadła obok mnie na łóżku
i spojrzała przed siebie smutnym wzrokiem.
-Nikt nie chce tutaj dla ciebie
nic złego, rozumiesz? – Powiedziała zrezygnowana.
-Wiem, wszyscy mi to powtarzają.
Ale nikt nie jest w stanie uzmysłowić sobie tego, że zamykając mnie tutaj
właśnie robią mi coś strasznego! – Krzyknęłam.
-Inaczej się zabijesz… - przerwała
w połowie zdania Yasmin. Wtedy właśnie zrozumiała o co tak naprawdę mi chodzi.
-Moje myśli samobójcze nie znikną.
– Szepnęłam. – Jeśli będę tu zamknięta nic to nie zmieni. Wiem, że nie dam rady
nic sobie tutaj zrobić, ale nie powiesz mi chyba, że będą trzymali mnie tutaj
aż do śmierci. Jeśli daliby mi szansę normalnego życia to może bym i
spróbowała, tak? – Westchnęłam. – A siedząc tutaj nie mam wglądu na
rzeczywistość. Jak mam pokochać to co jest na zewnątrz, skoro nie chcecie mnie
wypuścić? Nie zrobiłam nikomu nic złego. Nigdy.
Yasmin spuściła wzrok. Wiedziała,
że mam rację. Mimo, że dalej miałam obsesję na punkcie własnej śmierci, to
gdzieś głęboko moje drugie ja dalej chciało żyć. I właśnie to „drugie ja”
rozmawiało wtedy z Yasmin.
-Skonsultuję się z Tifanny. –
Odezwała się po chwili moja terapeutka i wyszła z sali.
Już dwa dni później siedziałam na
zewnątrz budynku, na schodach, które prowadziły na boisko. Patrzyłam na
nastolatków grających w koszykówkę i uśmiechałam się pod nosem. Po opuszczeniu izolatki poczułam się znacznie lepiej. Tam za dużo przebywałam ze swoimi
myślami, Głos nieustannie się nasilał, a ja potrzebowałam zajęcia. Musiałam coś
robić, na czymś się skupić. Wtedy zapominałam o problemach i o tym, kim jestem.
Zrozumiałam wtedy jeszcze jedną ważną rzecz. Patrząc się na pacjentów grających
na boisku oraz wspominając chwile spędzone z Joan, zdałam sobie sprawę,
dlaczego psychiatryk tak naprawdę został stworzony. Nie dlatego, aby izolować ludzi
chorych psychicznie od tych zdrowych, tak jak wydawało mi się kiedyś, ale dlatego, aby ludzie chorzy mogli wrócić do normalnego życia zadowoleni z tego, co ich otacza. Nastolatkowie przebywający w Southwood nie dużo różnili się od
tych „normalnych”. Każdy miał swoje własne zainteresowania, dużo osób było
utalentowanych, dziewczyny lubiły przeglądać czasopisma dla nastolatek,
organizować dyskoteki, a chłopcy grać w piłkę, oglądać mecze w telewizji. Nie
byliśmy problematycznymi nastolatkami, dla takich jak oni stworzone zostały
poprawczaki. My byliśmy nastolatkami z problemami, który zatracili się we
własnym życiu, często nawet nie z naszej własnej winy. Chcieliśmy być
szczęśliwi, mieliśmy swoje marzenia dotyczące naszej przyszłości – tak, jak
wszyscy inni.
2 dzień czerwca 2008r.
Na stołówce nie było zbyt wielu
osób - dwóch chłopaków, którzy zajadali się ciastem czekoladowym oraz
wychudzona dziewczyna siedząca w rogu sali przy jednym stoliku z pielęgniarzem
Tomem. Była trochę wyższa ode mnie, ale zapewne kilkanaście kilogramów lżejsza,
ubrana była w pasiastą bluzkę bez ramiączek - przez co widać było jej kościste
ręce i barki - oraz sportowe szorty. Widziałam ją wtedy po raz pierwszy. Wpatrywała się beznamiętnie w talerz z którego zapewne nie wiele ubyło od
samego początku posiłku. Musiała siedzieć tam dobre półtorej godziny, ponieważ
było już po pierwszej, a anorektyczki zaczynały jeść obiady o równiej
dwunastej. Zajęłam miejsce przy stoliku obok, aby lepiej przyjrzeć się
dziewczynie. Zawsze bardzo interesowały mnie nowe osoby, wszystkich pozostałych
również i chociaż większość pacjentów zdawała się być obojętna to wiedziałam,
że też przyglądają się nowoprzyjętym.
Tom uśmiechnął się lekko w moją
stronę, a ja odpowiedziałam mu tym samym. Był naprawdę przyjemnym facetem przed
czterdziestką. Jego żona chorowała kiedyś na schizofrenię, ale wszystko
wskazywało na to, że jej stan jest już stabilny. Tom był w dobrych relacjach z
każdym, kto nie był anorektykiem. Mężczyzny nie dało się oszukać rozmazywaniem
jedzenia po talerzu, był również odporny na błagania o to, żeby odejść od stołu
mimo niezjedzonego posiłku. Joan nazywała go kameleonem, ponieważ nawet kiedy
się odwrócił to wiedział, co robiła ze swoim posiłkiem, a potem kazał jej
wyciągać chusteczki ze schowanym jedzeniem i iść po drugą porcję.
Brunetka siedząca naprzeciwko Toma
również się na mnie spojrzała, jednak kiedy zorientowała się, że się jej
przyglądam, spuściła wzrok. Miała długie, ciemne włosy sięgające jej niemal do
pasa, oraz duże, zielone oczy. Wyglądała na przerażoną, kiedy patrzyła się na
talerz postawiony przed nią.
-Te ryby są okropne. – Odezwałam
się w stronę brunetki. Zerknęła na mnie kątem oka. Tom zaśmiał się pod nosem i
z rezygnacją spojrzał na dziewczynę.
-Dobra, dzisiaj ci odpuszczę bo zjadłaś już pudding, ale wiedz, że to tylko jeden raz. – Powiedział terapeuta i
wstał od stołu. Patrzyłam się na niego zszokowana, Tom nigdy się tak nie
zachowywał.
Mężczyzna wyszedł ze stołówki, a mimo
to dziewczyna dalej siedziała na swoim miejscu. Widać było, że bije się ze
swoimi myślami. Podniosłam się z krzesła, wzięłam tacę i postawiłam ją na
stole, przy którym siedziała brunetka. Usiadłam na miejscu, które zajmował Tom
i odezwałam się:
-Może chcesz coś innego? –
Dziewczyna na dźwięk mojego głosu podniosła jedną brew do góry. – Sałatka
warzywna, co ty na to? – Podsunęłam jej pod nos tacę. – Bez majonezu.
Dziewczyna niepewnie wzięła do
ręki miskę, nabrała widelcem trochę warzyw i powoli wsadziła je do buzi.
-Nie jest takie złe. – Powiedziała
i wzruszyła ramionami. Miała bardzo melodyjny i wbrew pozorom wesoły głos.
Zaśmiałam się pod nosem.
-Jestem Bethany. – Wyciągnęłam w
jej kierunku rękę.
-Kate. – Odpowiedziała i uścisnęła
lekko moją dłoń.
-Jesteś tu nowa? – Zapytałam,
chociaż wiedziałam, że jest to prawda.
-Tak – zaśmiała się dziewczyna –
jeszcze trochę w to nie wierzę.
-Też tak miałam – westchnęłam
przypominając sobie pierwsze dni w Southwood – ale chyba już trochę przywykłam.
-Długo tu jesteś? – Zapytała Kate.
-Jakiś czas. - Odpowiedziałam
szybko.
Jakiś czas.
Od autorki: szczerze przyznam, że rozdział nie wyszedł tak, jak chciałam, ale mam nadzieję, że Wam się podobał. Dziękuję za komentarze, za około tydzień wstawię kolejną część opowiadania, na którą wiele z Was czeka od początku (jeśli wiecie co, lub raczej kogo, mam na myśli).
przykro mi, że Joan zmarła. była jedyną osobą przez którą Beth tak często nie myślała o śmierci. ale chyba miałaś w tym swój cel. Kate, okej. kolejna anorektyczka. czyżby nowa koleżanka Beth? i jak zawsze nie mogę doczekać się Justina! *.*
OdpowiedzUsuńKolejny cudowny rozdział.
OdpowiedzUsuńOch, śmierć Joan.. martwię się o Bethany, ale mam nadzieję, że może znajdzie wspólny język z nową dziewczyną :)
Domyślam się kogo zaserwujesz nam w następnej części, jakoś specjalnie nie czekałam na Justina, ale jestem ciekawa, w jaki sposób on się tu pojawi. Może on też będzie nowy? Albo będzie terapeutą?
No nic, czekam :)
zapraszam na 2 http://odnalezc-przeznaczenie.blogspot.com/2012/12/rozdzia-drugi.html
OdpowiedzUsuńod początku spodziewałam się, że Joan umrze i zastanawiałam się tylko jak główna bohaterka na to zareaguje. I lepiej bym sobie tego nie wyobraziła! Świetnie napisany rozdział, ale mnie to raczej nie dziwi bo tak musi być. Fajnie, ze w następnym rozdziale będzie Bieber, ale mnie i tak to różnicy nie robi kocham tę historię taka jaką jest!
OdpowiedzUsuńhmmm... Niech zgadnę. Czyżby nową postacią miał być Justin? ;-)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że Joan odeszła w taki sposób, właściwie przez ignorowanie jej decyzji przez innych. I może teraz powiem coś przez co inni blogerzy pomyślą, że jestem szurnięta, ale głodzenie się nie jest złe i chudnięcie też nie jest złe. Chyba po prostu mam spaczony mózg tak jak te anorektyczki, które opisujesz... ;-( Heh.
Czekam na kolejny rozdział
pozdrawiam - http://stranger-bieber.blogspot.com/
plakalam, gdy czytalam jak joan umiera. to bylo strasznie, bardzo smutne. bardzo wspolczuje bethany, bo stracila kolejna osobe, ktora kochala.
OdpowiedzUsuńale pojawila sie tez kate. mam nadzieje, ze beth odnajdzie w niej kogos podobnego do joan. :)
+ tak! nareszcie justin! to beda emocje. :D
nie moge sie doczekac kolejnego. czekam :3
Joan umarła i tak mam jakieś takie wrażenie, że może Bethany dzięki temu trochę zrozumiała, zrozumiała, że musi żyć. Pojawiła się Kate i jestem ciekawa tego wątku, może się zaprzyjaźnią. No i oczywiście nie mogę się doczekać nowego rozdziału, jestem ciekawa, w jaki sposób Bethany pozna Justina.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam !
Widać, że włożyłaś w to serce. Wszystko napisane w taki sposób, że rusza człowiekiem. Historia daje dużo do myślenia. Można się wzruszyć, bo to smutna historia. Podoba mi się jak piszesz. Coś masz takiego "oryginalnego" Najbardziej przypadł mi do gustu fragment o śmierci Joan, można stwierdzić że była dla niej ważna. Jestem prawie pewna, że teraz dojdzie Justin i to on będzie miał ważną role w życiu Bethany. ; D
OdpowiedzUsuńwłaśnie udało mi się poprawić wielkość obrazka i wstawić do mnie na bloga <3
OdpowiedzUsuńwidzę, ze ty wstawiasz obrazek normalnie przez tło chyba.
Lepiej jest wstaiwac przez htmla ;] napisz do mnie na gg 25738300 ( jak chcesz) to podpowiem ci jak zrobić żey tyło było jak u mnie :D
buziak ;*
okay, ten rozdział jak na razie jest moim ulubionym z tych co pojawiły sie dotychczas. może dlatego, ze nie był aż taki brutalny, jeśli wiesz co mam na myśli (; szkoda mi Joan, szkoda, że się poddała. Bethany musiała czuć sie potwornie po jej śmierci, ale widzę, że pojawiła sie nowa postać. nie wiem czemu, ale wydaje sie być pozytywną osobą ^^ ja tam na biebera nie czekałam, to opowiadanie wydaje mi sie być lepsze bez niego, ale zobaczymy co to będzie, kiedy pojawi sie pan b.
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc - zupełnie zapomniałam, że w opowiadaniu miał pojawić się również Justin i powiem Ci, że choć to zdarza się u mnie niemal tak często, jak chęć do nauki - mogłabym czytać opowiadanie, w którym się nie znajduje. Jakoś, sama nie wiem... jest to przyzwyczajenie, może tak to ujmę. Jestem po prostu wniebowzięta i często nie odczuwam potrzeby, by pojawiał się tu. Jednak intryguje mnie, w jaki sposób się poznają.
OdpowiedzUsuń[jedna-chwila-jb.blogspot.com]
(spam)
OdpowiedzUsuńZapraszam na 3 rozdział na blogu : http://meet-dreams.blogspot.com
Życzę przyjemnego czytania, proszę skomentuj rozdział gdyż od twojego komentarza zależy, czy pojawi się nowy rozdział. Pozdrawiam :)
Ja nie wiem jak możesz tak dobrze pisać ;oo To jest absolutnie genialne! Nie umywa się w żadnym stopniu do mojego... czegoś. Obrałaś sobie zajebisty temat, wykreowałaś bohaterkę na tyle dobrze, że większość blogów ci może pozazdrościć. Nie pasuje mi tylko trochę to połączenie z tym tworzeniem jej na potrzeby siostry, bo to takie pomieszanie z poplątaniem różnych wątków, ale odgrywa to ważną rolę w całości, więc kiedy dojdzie się do rozwijania się historii, wpasowuje się i czyta się już to normalnie :)
OdpowiedzUsuńNie mogę doczekać się kolejnego rozdziału, mogłabyś mnie informować?
maybe-nowhere.blogspot.com
@sunny_mouth